wtorek, 31 grudnia 2013

Podsumowanko :)

Trochę zaniedbałam bloga, przyznaję się bez bicia ;) Wszystko przez to, że wyjechałam do domu na święta i spędziłam z rodziną dwa wspaniałe tygodnie. Siłą rzeczy, internet i komputer zeszły na dalszy plan. Ale dzisiaj, w ostatni dzień roku zebrało mi się na wspominanie. Ostatecznie stwierdziłam, że ten rok był szalony jak żaden w moim życiu! Już od jego początków głowę zaprzątał mi tylko i wyłącznie ślub i wesele. Kwiecień zbliżał się wielkimi krokami i pracy przy tym było coraz więcej. W międzyczasie pisałam pracę magisterską i robiłam praktyki. Nie muszę chyba mówić, że plan "napiszę magisterkę przed ślubem" nie wypalił :D Ostatecznie jednak wykładowcy popatrzyli na mnie miło i pozwolili przełożyć parę rzeczy. I taki mały bałagan miałam na początku roku. W kwietniu, gdy nadszedł ten wymarzony dzień wiedziałam, że będzie najpiękniejszy w życiu, i tak właśnie było :) Już jako żona zabrałam się za kończenie pracy, zaliczanie poszczególnych przedmiotów na studiach itp. Ostatecznie w czerwcu zakończyliśmy studia z tytułami magistrów. W tym samym miesiącu urodził się kociak, który był moim marzeniem od dziecka, a teraz sobie mieszka z nami. W lipcu spędziliśmy tydzień "podróży poślubnej" w Zakopanem. Wspominam ten czas naprawdę wspaniale. Potem zaczął się nowy bałagan, czyli szukanie pracy. W końcu mąż został zatrudniony i czekała nas przeprowadzka o prawie 500km od domu. Ulokowaliśmy się pod koniec lipca w mieszkanku i zaczęliśmy prawdziwe dorosłe życie. Potem nadszedł pewien wyjątkowy i wyczekiwany dzień. Dowiedzieliśmy się, że zostajemy rodzicami. Coś pięknego. I to ostatnie wydarzenie zajmowało nam już resztę tego roku, szalonego, przewrotnego, ale wspaniałego! Dziś za to mamy sylwestra i spędzamy go sami, po raz pierwszy od dawna, bo zawsze gdzieś się szwendaliśmy, i ostatni raz sami, bo za rok będzie już z nami nasze maleństwo. Życzę wszystkim wspaniałego i wyjątkowego Nowego Roku. Pomyślności i uśmiechu na każdy jego dzień!

piątek, 13 grudnia 2013

Pełnia szczęścia... ;)

Zawsze słyszałam, że ciąża to okres zmian i zachcianek. U mnie natomiast pojawił się wstręt do komputera... :) Brakowało mi weny i tematów, żeby coś napisać. Ale obiecuję się poprawić :) Od wczoraj rozpiera mnie szczęście i duma. Najważniejsze, że ja i moje maleństwo jesteśmy zdrowi i w normie ;) Wszystko jest bardzo dobrze i nawet kłopoty z samochodem i pieniędzmi z jakimi musimy się borykać jako młode małżeństwo, nie przesłaniają mi tych radości. Wczoraj byłam u lekarza. Jestem w trakcie 19 tygodnia. To już prawie połowa, jak to szybko zleciało. Leżę sobie na leżance, pan doktor sprawdza wszystkie wymiary, główkę, nóżki itp a ja patrzę na tą swoją kruszynkę, widzę jak się wierci, jak bije mu serce, jak mlaska sobie języczkiem :) No i nadszedł ten moment, wyczekiwany z większym nasileniem gdzieś tak od miesiąca... Kim jesteś maleństwo? Lekarz dał 90% pewności, za miesiąc jeszcze potwierdzi, czy na pewno, ale nawet ja widziałam na USG ten mały "ogonek" ;) Tak, to będzie chłopczyk! Będziemy mieli synka! Chociaż to na razie tylko (albo aż) 90% pewności to moja radość jest nie do opisania. Oczywiście, nie miałam szczególnego zamówienia na płeć, a nawet wydawało mi się, że to będzie dziewczynka. Okazuje się, że wewnętrzne przekonania to nie wszystko ;) Jak każda młoda matka pragnęłam po prostu zdrowego dziecka, ale kiedyś, parę lat temu marzyłam o pierwszym chłopcu. Tak bardzo, że bałam się, że jak się dowiem, że to dziewczynka to poczuję zawód, więc "walczyłam" z tymi myślami. Potem po latach, po ślubie, płeć przestała być dla mnie ważna, jednak wiadomość o synu obudziła te dawne pragnienia więc cieszę się niesamowicie (oczywiście z dziewczynki cieszyłabym się tak samo :) ) Jest to jednak fenomen w mojej rodzinie. Ja mam siostrę, moja mama ma siostrę, która dwa lata temu urodziła córeczkę, mój tata ma siostrę. Same baby. Więc jak lekarz powiedział, że to chłopczyk to jakoś tak pomyślałam o swoim tacie, który otoczony tym babińcem (jego ojciec, mój dziadek, nie żyje od lat) miał tylko psa rodzaju męskiego, a poza tym tylko kobiety, nawet królik kupiony 9 lat temu okazał się samiczką. Wyjątkowo więc zamiast, jak zwykle do mamy, zadzwoniłam z informacją właśnie do niego. Słyszałam w jego głosie, że się ucieszył. Wiadomo, że z wnuczki też ogromnie by się cieszył i też byłaby jego oczkiem w głowie, ale chłopak, to zawsze chłopak. Więc u mnie w rodzinie to coś nowego :)
Zapomniałam wspomnieć o mężu. Oczywiście bardzo się ucieszył. Wydaje mi się (to tylko takie moje przemyślenia), że dla faceta syn jest wyjątkowy. "Przedłużenie rodu" itp. ;) No i na ojca spada większa część odpowiedzialności niż w przypadku dziewczynki. No to niech się wykaże ;) Ja też się będę musiała popisać, w końcu nigdy nie miałam styczności z malutkim chłopczykiem, bo zawsze wszędzie same baby :) Ale poradzę sobie. Przecież jestem matką :)

piątek, 11 października 2013

W ciąży? To dziękujemy.

Po studiach zaczęłam szukać pracy i po studiach zaszłam w ciążę. Tak mi się to jakoś zgrało. Pomyślałam, że dobrze byłoby sobie przez te parę miesięcy coś chociaż dorobić, odłożyć. Zwłaszcza, że przy dziecku wydatki szybko rosną. Pojawiło się we mnie jednak wewnętrzne przekonanie, że to bez sensu. Kto przyjmie kobietę w ciąży? Wyjścia są dwa. Przez jakieś pierwsze dwa miesiące udawać, że nic mi o ciąży nie wiadomo i chodzić na rozmowy kwalifikacyjne i zapewniać jakim się będzie dobrym pracownikiem. A potem po miesiącu pracy przynieść zaświadczenie o ciąży z miną "Nic nie wiedziałam wcześniej" albo "Nie musiałam wam mówić, moja sprawa." No tak... Nie ma obowiązku informowania o swoim stanie zdrowia gdy szuka się pracy. Ale gdzieś w głowie wciąż pojawiają się te myśli, że w jakiś sposób oszukujesz potencjalnego pracodawcę. Sumienie podpowiada "Bądź szczera, nie ukryjesz tego za długo, a nawet na pierwszych badaniach do pracy może coś wyjść na jaw. Co wtedy pomyśli pracodawca? Jak cie potraktuje? Zawiedzie się na tobie, czy uwierzy, że nic nie wiedziałaś?" Drugim wyjściem jest po prostu szczerość i postawienie sprawy jasno już na samym początku. Wiesz jednak dobrze, że gdy powiesz prawdę to wszyscy się ładnie uśmiechną, porozmawiają jeszcze o pracy, powiedzą, że zadzwonią i tyle. Tylko w sporadycznych przypadkach ktoś decyduje się zatrudnić kobietę w ciąży. Z drugiej strony, czy można się aż tak dziwić? Pracodawca szuka kogoś kto będzie dla niego pracował raczej dłużej niż krócej. Kobietę w ciąży przeszkoli przez 2-3 miesiące na stanowisko, a za kolejne 3-4 ona zniknie z pracy, a on będzie musiał szukać od nowa i szkolić kogoś nowego. I tak źle i tak niedobrze. W moim przypadku na szczęście i na nieszczęście nikt się nie odzywa, choć CV wysłałam sporo. W kilku miejscach od razu wspomniałam, że jestem w ciąży i może dlatego nie ma żadnej reakcji. Mniejsza o to. Mąż zarabia i spokojnie damy sobie radę. Szkoda mi jednak tych kobiet, które są samotne. Co one mają zrobić? Z zasiłku nie utrzymają siebie i dziecka. Jedne mogą liczyć na pomoc rodziców, inne nie. A Polska jest taka jaka jest - "prorodzinna"... Czyli lepiej jak nie masz i nie chcesz mieć dzieci. Niestety.
Tak więc zrezygnowałam z szukania pracy. Jeśli ktoś się odezwie bo dostał moje CV to powiem od razu o co chodzi. Przyjmie mnie to ok, nie to nie. Dobrze mi w domku, mam mnóstwo czasu dla siebie, na czytanie książek. Zwłaszcza w okresie jesiennym kiedy znów mogę patrzeć przez okno na kolorowe liście drzew, wiatr i słabe słońce, a sama siedzieć pod kocykiem, z dużym kubkiem gorącej herbaty z cytryną i grubą książką. A na pracę jeszcze przyjdzie czas ;)


Albo dobra... Pochwalę się... Na razie zajęłam się kosmetykami. Zostałam sobie konsultantką Oriflame. Spotykam nowych ludzi, korzystam z profitów i mam nadzieję na dodatkowych kilka złotych co miesiąc... na nowe kosmetyki ;) Pracą bym tego nie nazwała, ale jest to zawsze jakieś miłe zajęcie, na którym mogę zyskać, ale nic nie tracę. I najważniejsze! Nikomu nie przeszkadza to, że jestem w ciąży! Sama jestem sobie szefem. Zainteresowanych zapraszam na mojego bloga :) http://kosmetykizielonymokiem.blogspot.com/ No i niechcący wyszła mi reklama... Ha ha... :D

czwartek, 3 października 2013

Mamusiu, jestem tu!

Właśnie wróciłam z wizyty u ginekologa. Była wyjątkowa! Najpierw lekarz założył mi kartę ciąży, popytał o różne rzeczy, zbadał, a potem nareszcie nadszedł czas na usg. Ponieważ jestem w trakcie 9 tygodnia ciąży usg miałam robione przez powłoki brzuszne. Położyłam się, lekarz mi wszystko wytłumaczył, pokazał monitor i włączył obraz. Natychmiast zauważyłam malutką kruszynkę. Od razu rozpoznałam główkę i kończyny. Leżało sobie takie malutkie i spokojne. Lekarz pokazał mi w którym miejscu bije serduszko. Zauważyłam regularne i szybkie jego bicie i w tym momencie dzidziuś zaczął się wiercić i machać łapkami. To było dla mnie najpiękniejsze. Zapytałam lekarza czy mogę posłuchać bicia serca. Zaproponował, że przełożymy to na następną wizytę, żeby maluszka nie męczyć. Podobno trzeba by do tego wysłać jakieś dodatkowe promieniowanie i wolałam z tego na razie zrezygnować. Dostałam dwie pierwsze fotki mojego dzieciątka i z ogromną radością na nie patrzę. Gdy pokazałam je mężowi, widziałam jak się cieszy. To naprawdę wyjątkowe kiedy można zobaczyć jak to maleństwo się w nas rozwija, że naprawdę tam jest, że się rusza. Nie da się tego opisać. Na razie jeszcze nie do końca to do mnie dociera, ale myślę, że z czasem przyzwyczaję się do tej myśli, że ta kruszynka, którą widziałam na ekranie naprawdę jest pod moim sercem :)






"A oto ja :)
Mam 8 tygodni i 2 dni i prawie 18 mm. Mówią, że mam się urodzić 10-go albo 13-go maja 2014... A ja Wam powiem, że wyjdę jak będzie mi się podobało :P  "

środa, 25 września 2013

O pobieraniu krwi i wesołym personelu ;)

Dziś rano odwiedziłam laboratorium w celu wykonania podstawowych badań w pierwszym trymestrze ciąży. Według zaleceń lekarza mam mieć zrobione takie badania jak:
  • grupa krwi,
  • morfologia,
  • glukoza,
  • mocz,
  • HBsAg (wirusowe zapalenie wątroby typu B),
  • USR (podobne VDRL - kiła),
  • TSH (hormon tyreotropowy - strażnik tarczycy),
  • Toxo-M,
  • Toxo-G (Toksoplazmoza).
Tak naprawdę to niewiele mi to mówi i niewiele na ten temat wiem. Cieszę się tylko, że lekarz sam zlecił badanie na toksoplazmozę. Wiem, że nie wszyscy przywiązują do tego wagę, a to ważne badanie. I tak, wiedząc, że niektóre wyniki mogą pojawić się parę dni później, postanowiłam dzisiaj wybrać się na pobór krwi. To było moje pierwsze doświadczenie, nigdy wcześniej (może w dzieciństwie, tego nie pamiętam) nie pobierano mi krwi. Dla dodania sobie otuchy zabrałam ze sobą męża. Zarejestrowałam się, zostawiłam pojemniczek z moczem i stanęłam, w niedużej, kolejce. Przede mną były ze trzy osoby. Trochę się denerwowałam. W międzyczasie dowiedziałam się od pani z rejestracji, że wyniki (poza grupą krwi) będą już dziś po 17. Ale pójdę po nie jutro. I tak stanęłam przed tymi drzwiami z duszą na ramieniu... Niby widoku krwi się nie boję (tylko widoku igieł wbijanych pod skórę) ale kto wie, czy nie zemdleję. Mąż oczywiście miał miękkie nogi mimo, że to nie jego kuli ;) Siadłam na przerażającym białym fotelu. Pani ze strzykawą nie była zbyt miła. Gdy zobaczyłam jak bierze igłę, odwróciłam wzrok. Postanowiłam rozluźnić atmosferę i pytam:
- Uwierzy pani, że nigdy nikt mi krwi nie pobierał?
- Nie może być! A w dzieciństwie?
- Tego nie pamiętam zupełnie. Tak na "trzeźwo" to nigdy.
(W tym czasie przyszła jakaś inna pani)
- A co?
- A, mówię, że nigdy mi krwi nie pobierali.
- A to wierzę, jak nie ma potrzeby to tak się zdarza. Ale przyjdzie taki czas, że będą pani co miesiąc krew pobierać, jak będzie pani w ciąży.
- No to ja właśnie jestem w ciąży.
- A! No to widzi pani, to witamy. To się teraz zacznie! Gratulujemy! Będziemy się teraz częściej widywać.
(Krew pobrana, ręka zaklejona)
- To już? - pytam
- Już.
- To mąż przy każdym pobieraniu mdleję, a ja nic.
- A bo to faceci to inny kaliber. Oni tak zawsze. Dlatego to my rodzimy!
I tak ze śmiechem wyszłam z gabinetu. Panie okazały się niezwykle miłe, a pobieranie krwi nie takie straszne ;) Po wyjściu, mąż polecił mi jeszcze na chwilę usiąść, żebym nie zemdlała. W tym czasie na moment wyszła jedna z tamtych pań, skierowała się w stronę rejestracji, a jak nas zobaczyła to mówi do mojego męża:
- Pana żona powiedziała, że następnym razem to pan oddaje krew za nią ;)
- Jasne - odpowiedział mąż - tylko nie wiem jak mnie panie będziecie zbierać z podłogi ;)

Tak to było. Wesoło i całkiem szybko. Teraz czekamy na wyniki. Oby wszystkie były w normie.


Edycja: 26.09.2013
Już wiem co jest najgorsze w pobieraniu krwi. Odrywanie plastra z miejsca kucia... ała.
Odebrałam wyniki. Wszystko w normie. Jestem okazem zdrowia ;)

piątek, 20 września 2013

"Dzienniczek ciąży"

Dzisiaj będzie nieopłacona reklama. Żarcik ;) Będzie recenzja pewnego, nazwijmy to, gadżetu. Jako, że jestem straszną gadżeciarą i uwielbiam wszelkiego rodzaju rzeczy do chomikowania, zapisywania i tworzenia pamiątek, jak tylko znalazłam w internecie "Dzienniczek ciąży", to od razu pierwsza myśl: "Jak ja to chcę!" ;)  No i tak się okazało, że mój kochany mąż uznał, że zamówi mi dzienniczek w prezencie urodzinowym. Czekałam na niego kilka dni (poczta polska... grr...), aż wreszcie jest! Pierwsza myśl po otwarciu koperty: "Hmm... jaki mały..." :D Nie sprawdziłam na stronie internetowej wymiarów (a podane jak wół: 12 cm x 16,5 cm) ;) Taki format dzienniczka pozwala jednak na łatwiejsze z niego korzystanie. Jest poręczny, można go wrzucić do torebki, nawet tej mniejszej. Wszędzie się zmieści. Także, format jest dla mnie na plus!

Pokaż dzienniczku co masz w środku:


W dzienniczku jest miejsce na zapisanie... wszystkiego :) Od podstawowych informacji o przyszłej mamie, danych lekarza, przez zapisanie pierwszych myśli na widok pozytywnego testu czy relacji otoczenia na wieść o ciąży, do tego tabelki do zapisania kolejnych wizyt i zaleceń lekarza oraz badań i informacje o nich (czyli co w jakim okresie) a także rozwinięcia magicznych skrótów dotyczących badań, informacje o przygotowaniu wyprawki, czyli co wziąć do szpitala, aż do zwykłych kartek na notatki, adresy sklepów i innych ciekawych miejsc (czego moim zdaniem jest troszkę za dużo) oraz... pamiętnik ciąży. Najpierw pomyślałam... po co mi to? Tyle stron i bez pożytku. A potem przypomniałam sobie jak kiedyś zaglądałam do pamiętników pisanych w dzieciństwie. Jak miło było popatrzeć na te wspomnienia... No i się przełamałam :) Pierwsza strona pamiętnika już zapisana. Może kiedyś pokażę to mojemu maleństwu? ;) W "dzienniczku..." jest też miejsce na wklejenie pamiątkowego zdjęcia usg, a także pierwszego zdjęcia maluszka na świecie :)

+
  • format,
  • możliwość zapisania informacji na temat badań, kontaktu z lekarzem, adresu szpitala, wizyt, zaleceń lekarza itp.,
  • możliwość zapisania własnych odczuć dotyczących poszczególnych, ważnych etapów tego wyjątkowego okresu,
  • wyjaśnienie skrótów badań,
  • tabelka z badaniami obowiązkowymi i zalecanymi w poszczególnych trymestrach,
  • lista z rzeczami do szpitala,
  • możliwość zapisania wszystkiego o czym pomyślimy (notatki, pamiętnik, wspomnienia pierwszych chwil, adresów www, sklepów itp.).

-
  • notatki itp, rzeczy zajmują 3/4 "Dzienniczka ciąży" więc jak ktoś nie lubi tyle zapisywać to mógłby się w tym nie odnaleźć,
  • brakuje mi więcej informacji na temat badań, na przykład podanych z wytłumaczeniem przykładowych wyników, tak, żeby nie trzeba było po ich odebraniu szukać w internecie i zastanawiać się co te cyferki oznaczają i czy to dobrze, czy źle.



I to by było wszystko na ten temat. Ogólnie "Dzienniczek ciąży" jest bardzo fajnym gadżetem dla kobiet, które lubią zapisywać swoje myśli i chcą mieć wszystko w jednym miejscu, uporządkowane. Ja jestem kimś takim, więc zakup tego "Dzienniczka..." jest dla mnie strzałem w dziesiątkę.

[Uwaga! Mój post na temat "Dzienniczka ciąży" jest całkowicie subiektywny! Nie ma jednak na celu krytykowania go, czy szczególnego wychwalania. Jest tylko opinią użytkownika ;)]

niedziela, 15 września 2013

Sposoby na mdłości.

Poranne mdłości są czymś co spotyka praktycznie każdą kobietę, która zachodzi w ciążę. W moim przypadku pojawiły się one w szóstym tygodniu, ale to nie jest reguła. Podobno mają trwać przez cały pierwszy trymestr. Poczekamy, zobaczymy. Moje mdłości na szczęście są tylko poranne i nie kończą się w toalecie. Być może tak właśnie reaguje mój organizm. Wiem, że u innych mdłości mogą trwać cały dzień i dochodzą wymioty. Każda kobieta przechodzi ten okres inaczej i na każdą działa co innego. Ale ja napiszę, jak ja sobie z tym radzę, może komuś to coś pomoże :)
Codziennie rano po przebudzeniu natychmiast odczuwałam nudności. Dziś idąc za radą koleżanki (dzięki Anetko! :) ) od razu zagryzałam to lekkim pieczywem typu Wasa (dobre są też sucharki). Poleżałam chwilę i gdy wstałam, o dziwo przez jakiś czas nic nie czułam. Oczywiście później troszkę tego wróciło, ale na to mam swój sprawdzony od paru dni sposób - rumianek. Wcześniej myślałam o mięcie, ale ponieważ za nią nie przepadam, zaryzykowałam z rumiankiem. Pierwszy łyk był... dziwny. Nie byłam przyzwyczajona do tego zapachu i smaku, ale szybko się nauczyłam go pić i dziś już mi nawet smakuje :) Tak więc, codziennie rano popijam małymi łykami gorący rumianek i dzięki temu mdłości znikają i można spokojnie zjeść śniadanie. Niestety od czasu do czasu poczuję jeszcze później lekki ucisk w żołądku, ale nie jest to nic wielkiego. Po południu nie ma śladu po mdłościach. :)

Zachęcam do komentowania, jak Wy radziłyście sobie z mdłościami? A może Was to ominęło?

sobota, 14 września 2013

Błogosławieństwo

Mówi się, że kobieta w ciąży jest w stanie błogosławionym... I mnie nareszcie Bóg zesłał to błogosławieństwo. Mam w sobie nowe życie. Maleństwo rośnie z dnia na dzień, a mnie wypełnia coraz większa radość. Obecnie jestem na początku szóstego tygodnia, więc to jeszcze wcześnie. Za to trzy dni temu poznałam co to są poranne mdłości :D Na szczęście nie są zbyt uciążliwe. Przynajmniej wiem, że jestem w ciąży. Bo przecież brzuszka jeszcze nie widać, a już się nie mogę doczekać tego widoku :)

Cała nasza rodzinka jest szczęśliwa. Rodzice, ciocie, babcie... a najbardziej my :) A mnie sprawia ogromną radość informowanie najbliższych o tym cudownym wydarzeniu. Wspaniale jest dzielić z innymi taką radość i widzieć jak inni cieszą się razem z Tobą, gratulują, pytają o zdrowie, niektórzy pochlipują ze wzruszenia (mam na myśli babcie) :) Tej radości nie da się jednak opisać słowami.

Moje podekscytowanie sięga zenitu, dlatego post jest taki chaotyczny ;) Ale niedługo się wszystko uspokoi i unormuje, wtedy będę pisać spokojniej i bardziej regularnie :)

czwartek, 1 sierpnia 2013

Dorosłe życie.

110 dni od ślubu. Jak ten czas leci. Nawet się nie czuje jego upływu, dopóki człowiek nie siądzie, żeby zastanowić się nad życiem. Jako dzieci prowadzimy beztroskie życie, bez zmartwień i obowiązków. Jako nastolatki... cóż, niewiele się zmienia ;) Dopóki jest szkoła, czy studia, mało kto zastanawia się nad przyszłością. "Jakoś to będzie, co ja tam będę planować". Coś w tym jednak jest... Czuję to teraz, po przeprowadzce. Tak, właśnie wyprowadziłam się z rodzinnego miasta. Dzieli mnie teraz od niego 500km. To ogromne błogosławieństwo, że mój mąż dostał pracę, że wynajęliśmy sobie własne mieszkanie, że zaczęliśmy to prawdziwe, dorosłe życie. Z drugiej jednak strony... tęskni się za rodziną, znajomymi, okolicami, które znało się od dziecka i tyle lat odkrywało.
Podczas gdy mąż jest w pracy, ja między przeszukiwaniem ofert dla siebie, zajmuję się typowo babskim zajęciem: sprzątam, gotuję, prasuję ;P Nie ukrywam, że wolę to od chodzenia co rano do biura i gapienia się w komputer przez 8 godzin. Dzięki temu mam też czas dla siebie. Mogę posiedzieć i pomarzyć, coś zaplanować, pomyśleć o życiu. Warto w bałaganie codzienności zastanowić się nad życiem, nad tym czego pragniemy i zebrać siły, aby do tego dążyć. Tak poważny i trudny krok jak np. nasza przeprowadzka, też może być naprawdę dobrym punktem w naszym życiu. Pozwala zacząć coś lub zmienić i rozpocząć na nowo. Życie mamy tylko jedno, a to dorosłe jest nieraz wymagające. Ale ważne, by iść przez nie z uśmiechem i cieszyć się nim, nawet tam gdzie jest ciężej niż zwykle :)

niedziela, 7 lipca 2013

Macierzyństwo

Nie, nie jestem jeszcze w ciąży, niestety. Od naszego ślubu minęło już 85 dni, a myśleliśmy, że to wszystko pójdzie szybciej. Wciąż jednak czekamy na decyzję Pana Boga :)

Prawda jest taka, że na początku bałam się ciąży, jako nowej, obcej sytuacji w życiu. Bałam się też trochę reakcji otoczenia, które mogłoby popukać się w głowę, że zamiast gonić za karierą i willą z basenem, chcemy mieć od razu dzieci. Różni są przecież ludzie. Żeby nikt mnie źle nie zrozumiał, nic nie zmieniłoby mojego podejścia do dzieci i nigdy nie zrezygnowałabym z ich posiadania, zwłaszcza z tak nierozumnego powodu. Nie o to chodzi. Po prostu takie reakcje, których zresztą nie akceptuję, są dla mnie nieprzyjemne i nie chciałabym się z nimi spotkać. Nie będąc jednak pewną, że będę mogła dzielić tę radość z wszystkimi ludźmi z mojego otoczenia, ogarniał mnie niepokój. Teraz widzę, że zupełnie głupi. Ale Bóg dał mi czas abym to zrozumiała.
Od zawsze wiedziałam, że dziecko jest wspaniałym darem i nigdy nie pomyślałabym, że nie chcę mieć dzieci. Okazało się jednak, że musiałam do tego dojrzeć. Zrozumieć czym jest macierzyństwo. Po to wkraczamy w małżeństwo, żeby stać się rodzicami. Obiecujemy to sobie przy ołtarzu. Wtedy właśnie, przed Bogiem, zapytani o chęć posiadania potomstwa, odpowiadaliśmy zgodnie i świadomie: "chcemy" i poczułam ogromną radość na myśl o tym. Z biegiem czasu wszystko się w mojej głowie układało. Po prawie trzech miesiącach od tego dnia podniecenie na myśl o małej istotce ugruntowało się we mnie w pełni, w postaci rozsądnego przekonania, że chce być mamą. Nie pragnę dziecka które będzie tylko miłą "zabawką", jest słodkie i malutkie. Pragnę dziecka, które jest wyzwaniem, poświęceniem, pięknem, i przede wszystkim kolejnym nowym człowiekiem, zrodzonym z miłości i dla miłości, któremu trzeba pokazać czym jest życie. Bycie matką to nie tylko urocze obrazki z uśmiechniętym bobaskiem na rękach. To coś o wiele więcej. Z każdym dniem widzę to coraz lepiej i żałuję, że wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Mój mąż pojął to o wiele szybciej i był dla mnie prawdziwym przewodnikiem. Jego wsparcie i miłość dają mi szczęście i pewność, że nasze rodzicielstwo będzie czymś pięknym.

Teraz z uśmiechem na twarzy czytam wiadomości od koleżanek o ciąży i ich dzieciach. Troszkę im zazdroszczę, ale wierzę, że Bóg da nam to szczęście już niedługo :)

niedziela, 21 kwietnia 2013

13 kwietnia 2013

I tak oto nadszedł dzień podzielenia się wrażeniami z naszego wyjątkowego dnia :)

Część 1 - Przygotowania i błogosławieństwo

Od czego by tu zacząć... Tyle się działo, a ja się wcale nie denerwowałam :) Traktowałam ten dzień jak coś co wreszcie się dzieje, bo już dawno powinno mieć miejsce. Była to dla mnie naturalna kolej rzeczy. Wstałam sobie rano, przed 9 i zjadłam jedną kromkę pieczywa Wasa, bo jakoś miałam zaciśnięty żołądek ;) Pojechałam z mamą do fryzjerki. Czytałam sobie gazetkę i spokojnie czekałam. Fryzjerka się spóźniła jakieś 10 minut, trochę mnie to ruszyło, ale nie żeby się jakoś specjalnie denerwować. Wiedziałam, że mnie nie zawiedzie i miałam w zapasie trochę czasu. Uczesała mnie przepięknie. Okazało się jeszcze dodatkowo, że razem z moją mamą szpiegowały za moimi plecami i na koniec fryzjerka wpięła mi takie sprężynki z perłowymi kuleczkami, które idealnie mi pasowały do kolczyków i potem ładnie wyglądałam dzięki nim po oczepinach, bez welonu. Welon wpinała mi fryzjerka. Uznałam, że tak będzie najbezpieczniej ;) Później mi się ludzie przyglądali jak mnie widzieli przez okno samochodu :D Jadąc do domu przyglądałam się na pogodę i cieszyłam z pięknego słońca.
Po powrocie do domu wpadłam tylko zrobić małą toaletę bo zaraz przyjechała makijażystka. Również spisała się niesamowicie, a kępkami doczepionymi do rzęs zachwycałam wszystkich! W trakcie malowania przyjechała moja druhna. Wyglądała prześlicznie, ale i tak ciągle komplementowała mnie ;) Jak już byłam umalowana to się okazało, że makijażystka ma jeszcze trochę czasu i mamusia uznała, że ona też chce tak ładnie wyglądać jak ja i siadła na krzesło :D Gdy jej makijaż powstawał, przyjechał fotograf. Miał być tylko na błogosławieństwie, ale zapytał czy może zrobić zdjęcia też przy ubieraniu. Zgodziłam się. Druhna z moją siostrą pomagały mi założyć suknię, która wyszła prześlicznie tylko okazało się, że od wtorku, kiedy ją odebrałam jeszcze zdążyłam jakoś tak samoczynnie schudnąć i w efekcie sukienka troszkę się „wydłużyła” ;) W trakcie ubierania błyskały flesze i zadzwonił telefon. Pan młody powiadomił mnie, że będzie za 15 minut. Serce zabiło mi mocniej. Skończyłyśmy ubieranie i czekaliśmy na przyjazd mojego mężczyzny Nagle ktoś rzucił „Pan Młody przyjechał!” No i poczułam ślubny stresik. Stanęłam w pokoju, na środku. Mój kochany wszedł, spojrzał na mnie i nie powiedział ani słowa tylko się cieszył od ucha do ucha i kręcił z niedowierzaniem głową. Wiedziałam, co to oznacza. Że nie może pojąć, jak piękną ma Pannę Młodą ;) W końcu drużba przyniósł bukiety, przyjechał samochód z butonierkami, zrobiliśmy kilka zdjęć i czekaliśmy aż dojadą wszyscy chrzestni. No i się zaczęły pierwsze łzy, gdy rodzice nas błogosławili. Dostaliśmy przepiękny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, który towarzyszył nam cały dzień i jest z nami i teraz.

Część 2 - Ślub

Po błogosławieństwie pojechaliśmy do kościoła. Słonko świeciło cały czas. Na miejscu był już fotograf (który wyjechał jeszcze przed nami) i kamerzysta, część gości też już czekała. Poszliśmy do zakrystii i czekaliśmy na księdza. To był dla mnie stres, bo nie znoszę czekania, a księdza nie było jakieś 15 minut! Ale w końcu przyszedł i podpisał dokumenty dla urzędu. Wróciliśmy przed kościół. Goście się zbierali, witali się z nami, a druhna doczepiała mi tren. Ustawiliśmy się w końcu w przedsionku przyglądałam się na śliczne dekoracje, zagrała muzyka i wiedziałam, że to już. Chociaż czułam się dziwnie. Zawsze tylko oglądałam śluby, a nagle znalazłam się w tym innym miejscu, szłam przez kościół, widziałam znajomych i rodzinę jak patrzyli na nas. Błysk fleszy, kamerzysta. To było niesamowite. Jak niektórym z Was (a może wszystkim) wiadomo, msza odbyła się w rycie trydenckim. Według tego obrządku najpierw następuje sakrament małżeństwa, a dopiero potem, oddzielnie jest Msza. Tak więc już na początku po hymnie odśpiewanym przez scholę i gości, ksiądz poprosił nas pod ołtarz. Nadszedł ten moment. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Wypowiadaliśmy przysięgę głośno i wyraźnie, cały czas patrząc sobie w oczy. W moich zakręciła się łezka wzruszenia gdy słyszałam słowa przysięgi wypowiadane przez mojego towarzysza życia :) Nałożyliśmy sobie obrączki i wróciliśmy do krzesełek. Ksiądz dokończył modlitwę i poszedł przygotowywać się do Mszy, a my usiedliśmy, spojrzeliśmy na siebie i szepnęliśmy tylko: „Mężu...” , „Żono...”.

Msza była piękna, chociaż nagle okazało się, że w pewnych momentach nie wiemy czy mamy usiąść, stać czy klęknąć. Ale to nic, i tak było wspaniale. Zerkałam co chwilę na Męża (!!!) i na obrączki na naszych palcach. Czułam, że jestem szczęśliwa!
Po Mszy, wychodzimy z kościoła, a tam... kałuże! Okazało się, że było oberwanie chmury! A ja nic nie słyszałam (i dobrze, bo bym się stresowała tylko). Wszystko przeszło na nasze wyjście z kościoła i życzenia, tylko tren ucierpiał i wymazał się błotem zanim go odczepiłyśmy z druhną. Życzenia trwały trochę długo, ale na widok koleżanek i kolegów ze studiów serce mi się cieszyło. Tyle osób pamiętało o nas.

Część 3 - Wesele

W końcu wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na sale. W trakcie trochę kropiło, ale na wyjście pod salę i powitanie znowu przestało :D Wypiliśmy szampana i stłukliśmy kieliszki ;) Mąż przeniósł mnie przez próg, odśpiewano nam sto lat i zasiedliśmy do obiadu. No i nagle panika. Za chwilę pierwszy taniec! Obiadu z nerwów nie ruszyłam, a podobno był pyszny. Oboje tak się stresowaliśmy, że prawie żeśmy pomdleli ;) W końcu wyszliśmy na parkiet... Taniec wyszedł nam lepiej niż na którejkolwiek z prób. Było idealnie. Goście podobno płakali, a dj powiedział, że jeszcze nie widział, żeby jakaś para przez cały pierwszy taniec patrzyła sobie w oczy. Po tańcu, wesele rozpoczęło się na dobre. Muzyka była dopasowana wspaniale, pod różnych gości, jedzenie było pyszne, ludzie zadowoleni. Co chwilę ktoś podchodził i nie dość, że chwalił mnie i mówił, że pięknie wyglądam ;) to nie raz usłyszeliśmy od gości zdanie: „Na wielu weselach byliśmy, ale to jest chyba najlepsze!” Nie macie pojęcia jaką radość nam sprawiały takie słowa, bo to przecież zadowoleni goście tworzą atmosferę wesela, a jak się dobrze bawią to jest super! Zabawy weselne i oczepiny fajnie się udały, a wszystko trwało gdzieś tak do 4.30. Potem tylko siedzieliśmy przy stole, wybawieni i zmęczeni, a rodzice zbierali do pojemników napoje, wódkę, ciasta, wędliny i sałatki, które zostały na stołach. My już nie mieliśmy siły pomagać. Ostanie godziny wesela spędziliśmy na żegnaniu gości, którzy byli bardzo zadowoleni. Potem poszliśmy do pokoju i padliśmy na łóżko. Dochodziła 6. Przespaliśmy ze 2 godziny i zaczęliśmy przeglądać prezenty :D Potem długo jeszcze wspominaliśmy zabawę i chwaliliśmy naszych świadków. Spisali się niesamowicie! Pamiętali o wszystkim, myśleli jeszcze przed nami o tym co trzeba było załatwić, przynieść, dogadać. Wesele naprawdę udało się wspaniale, a teraz jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, chociaż nie do końca to do nas dociera ;)

sobota, 6 kwietnia 2013

Jeden tydzień, siedem dni...

Został tydzień. W następną sobotę będę już żoną :D Jak ten czas szybko minął. Powoli zaczynam się denerwować, ale przede wszystkim rozpiera mnie niesamowita radość, że ten dzień jest tak blisko, że resztę życia spędzę z moim ukochanym. Wczoraj parę moich rzeczy pojechało do domu w którym będziemy mieszkać po ślubie. Puste półki po książkach w moim pokoju są wyjątkowym widokiem, ale również mnie cieszą. Wydarzenia, które rok temu były tylko wyczekiwanymi w myślach chwilami, stają się rzeczywistością. To już ostatni panieński tydzień ;)

Również lista rzeczy do załatwienia się zmniejsza. Zostało nam:
- przećwiczyć pierwszy taniec w ślubnym obuwiu, i dopracować go na sali
- usadzić gości
- kupić kilka drobiazgów jak kolczyki, tuby z płatkami
- odbyć spowiedź przedślubną
- podpisać dokumenty

I tyle. Już za tydzień będziemy szczęśliwym małżeństwem :)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Wesołych Świąt!

Trochę spóźnione, ale jak najbardziej szczere i z głębi serca:

Życzę wszystkim, aby Zmartwychwstanie Pańskie, które niesie odrodzenie duchowe, napełniło nas spokojem, dało siłę do przezwyciężania trudności i pozwoliło z ufnością patrzeć w przyszłość.


poniedziałek, 18 marca 2013

Tańcem malowane

Ale mi się zmyślny tytuł ułożył ;D Będzie i o tańcach i o malowaniu. Zacznijmy od tego pierwszego. Zgłosiliśmy się do szkoły tańca, żeby ułożono nam układ do piosenki, którą sobie wybraliśmy. Co się okazało... Piosenka ładna, ale do słuchania. Nie da się nic konkretnego z niej wyciągnąć, żeby ułożyć jakiś układ taneczny. Bywa i tak, ja się na tańcach nie znam (niby mi słoń na ucho nie nadepnął, ale profesjonalistką nie jestem). Ostatecznie poszliśmy w stronę klasyki... Noce i dnie... Szczerze mówiąc, skrycie, od dawna, marzyłam, żeby właśnie do tej melodii zatańczyć, ale bałam się, że będzie za szybka i nie damy sobie rady. Nasz nauczyciel powiedział jednak po pierwszych zajęciach, że jest dobrej myśli. Tak już zostało. Wybór tej muzyki bardzo mnie ucieszył :) a myśl o tym jak będziemy wirować na parkiecie przy jej brzmieniach wzrusza mnie niesamowicie.


A teraz o malowaniu. Miałam z tym troszkę stresu, bo po pierwszym próbnym makijażu byłam zmuszona szukać, na gwałt, nowej wizażystki. Powiedzmy delikatnie, że nie byłam zadowolona z pracy tej pierwszej. Druga spisała się o wiele lepiej i jestem z nią umówiona, że przyjedzie mnie pomalować do mnie do domu. Ale jestem wygodnicka, co? ;) Zaoszczędzę dzięki temu trochę czasu.
Ponieważ mam bardzo delikatną urodę, nie mogę mieć zbyt mocnego makijażu, a poza tym, nie lubię na siebie patrzeć gdy mam zbyt podkreślone oczy. Źle się czuję z eyelinerem i tego typu dodatkami. Mój narzeczony też tego nie lubi, a przecież chcę, żeby patrzył na mnie z uwielbieniem ;) Na szczęście makijażystka wie co robić i nawet bez kresek na oczach mogę wyglądać ładnie i samej sobie się podobać (no i mężowi ;) ) Muszę też pochwalić trwałość makijażu, jeszcze następnego dnia puder i podkład trzymał się na mojej twarzy i tylko nos lekko mi się zaczął świecić. (Bo wytarłam część przez noc w poduszkę ;) ) Tak więc jestem zadowolona :D Sami oceńcie:



I to by było na razie na tyle. Tytuł był trochę mylący, ale chyba chwytliwy ;D
Teraz kończę, ale wkrótce wrócę z małym podsumowaniem mojej listy "to do" :)

czwartek, 28 lutego 2013

Piosenki i prezenty

Do ślubu 44 dni. Uznaliśmy, że to najwyższy czas, żeby pomyśleć o pierwszym tańcu i podziękowaniach dla rodziców. Jeśli chodzi o taniec... nie jest źle, ale nie wiemy jak nam będzie szło razem ;) Postanowiliśmy, że po układ na pierwszy taniec wybierzemy się do szkoły tańca, bo sami niewiele wymyślimy i ciężko się samemu zmobilizować ;) Nasz utwór natomiast jest... inny :) Wybraliśmy piosenkę z bajki Disneya "Zaplątani" pod tytułem "Po raz pierwszy widzę blask". Urzekła nas melodia i delikatność.


Jeśli chodzi o podziękowania dla rodziców to również odchodzimy od typowej i popularnej "Cudownych rodziców mam"  ponieważ m. in. moja mama tej piosenki nie znosi ;) Wybraliśmy dla nich utwór zespołu Preludium "To dzięki Wam". Jest wesoła, a i tekst jest niegłupi :)


No i oczywiście nie może zabraknąć prezentów :) Długo myśleliśmy, rozważając różne kwestie i pomysły, które zadowoliłyby i moich i jego rodziców. Ostatecznie nasz wybór padł na butelkę dobrego czerwonego wina i grawerowane kieliszki.

Oczywiście projekt na kieliszki wymyślimy inny :) Najprawdopodobniej będą to nasze imiona, data ślubu i proste, a takie znaczące "Dziękujemy" :)

wtorek, 26 lutego 2013

Buty

Jak obiecałam, wklejam zdjęcie moich butów ślubnych. Może nie są powalające z wyglądu, ale przede wszystkim są wygodne i mają odpowiedni obcas. A to jest najważniejsze, bo przede mną przecież cały dzień i noc. Teraz codziennie będę je rozchadzać :)


A tak wyglądają na mojej nóżce ;)


poniedziałek, 25 lutego 2013

Czas ucieka, ślub nas czeka :)

Zostało 47 dni. To niesamowite, jak ten czas szybko leci. Kończymy rozdawać zaproszenia. Czas poważniej pomyśleć o szczegółach typu kwiatki, dekoracje, kolczyki itp. Tylko jak tu znaleźć chwilę wolnego czasu jak się ma studia na głowie i pisanie pracy magisterskiej ;)
Koleżanki pytają mnie czy się denerwuję... Nie :) Nie mam żadnego stresa, przynajmniej na razie ;) Myślę, że tak w połowie marca to nie będę mogła usiedzieć w jednym miejscu. Teraz podchodzę do tego spokojnie, konkretnie i niesamowicie się ze wszystkiego cieszę. Ach... ;)

Ostatnio trochę zaniedbuję tego bloga, ale na pocieszenie dla czytelników wkleję kilka zdjęć :)

Tak wyglądają nasze zaproszenia:



To są nasze obrączki:

A nasz tort będzie kwadratowy, piętrowy, ozdobiony zieloną orchideą, która będzie motywem łączącym dekoracje, czyli będzie w bukiecie, butonierce i na stołach.
Tort wzorowany będzie na tym, tylko kwiatków będzie mniej i inne :)

W środę planuję też odebrać buty, które przyszły już do sklepu więc wkrótce pojawi się również ich fotka. A teraz wracam do pracy :)

piątek, 8 lutego 2013

Krok za krokiem.

Robimy kolejne kroczki i cel naszej podróży jest już coraz bliżej. Obrączki leżą w pudełeczku i czekają na ten najważniejszy dzień, zaproszenia kończą się wypisywać, cukiernia prawie wybrana ;) i dokumenty też już prawie za nami. Protokół spisaliśmy tydzień temu. Przy odpowiadaniu na pytania okazało się, że jesteśmy niesamowicie zgodni ;) Odpowiadaliśmy jednocześnie i tak samo, jak stare dobre małżeństwo ;) Potem przyszedł czas na załatwienie dokumentów w urzędzie. Szczerze mówiąc, był to dla mnie wyjątkowy moment. Urzędniczka podała mi dokument do przeczytania i podpisania. Było na nim napisane, że oświadczam, że po ślubie przejmuję nazwisko męża i że dzieci również będą je nosiły. Gdy składałam swój podpis, czułam się naprawdę szczęśliwa, czułam, że to już, niedługo. To było niesamowite :)
Mamy też za sobą pierwszą spowiedź przedślubną. Trafiliśmy na niezwykłego księdza, który dużo rozmawiał, pytał, czasem żartował. Bardzo jestem zadowolona z tej spowiedzi. No i wczoraj dałam też na zapowiedzi. Znowu buźka mi się cieszyła gdy ksiądz wpisywał do księgi nasze dane :)
Kilka osób powtarza mi, że ten czas minie szybko, a potem będę do niego tylko tęsknić :) Dlatego cieszę się każdą najdrobniejszą rzeczą z tym związaną. Radość na samą myśl o tych wydarzeniach w ogóle mnie nie opuszcza i zawsze poprawia mi humor. Zdarza mi się, że od czasu do czasu wyciągam obrączkę z pudełeczka i zakładam ją na palec. Nie mogę przestać się cieszyć :D

czwartek, 17 stycznia 2013

Małe podsumowanko ;)

86 dni do ślubu. Pora podsumować co już zrobiliśmy, a co jeszcze czeka na realizację.

Załatwione:
1. kościół
2. sala
3. fotograf
4. kamerzysta
5. dj (w tym muzyka i zabawy)
6. krawcowa
7. obrączki
8. zaproszenia
9. fryzjerka
10. makijaż
11. kwiaty i dekoracje
12. świadkowie ;)
13. nauki przedmałżeńskie
14. poradnia rodzinna
15. dzień skupienia

No no... Niezły zbiór ;) Teraz jeszcze rozglądamy się za cukierniami, potem kupimy garnitur i wszelkie dodatki, również do stroju panny młodej. Myślę, że największy problem sprawią mi buty... Ale dam sobie i z tym radę ;)
No i jeszcze papierkowa robota nas czeka czyli wszelkie dokumenty uprawniające do zawarcia związku małżeńskiego. W przyszłym tygodniu odbieramy też obrączki. Coraz bliżej :)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Aktywny początek roku :)

Na 96 dni przed ślubem i w rocznicę zaręczyn sporo rzeczy nam się ruszyło w przygotowaniach, z czego bardzo się cieszę :) Poprzymierzaliśmy garnitury... to znaczy, ja nie ;) Ja tylko patrzyłam :) Potem przeszliśmy pół miasta oglądając obrączki i na nic nie mogliśmy się zdecydować. Na początku chcieliśmy mieć matowane obrączki, ale jak każdy kolejny jubiler mówił, że szybko się zetrą to poszliśmy w stronę klasyki, czyli polerowanych. Dzisiaj zamówiliśmy w końcu nasze obrączki... Jupi! :) A dzięki temu, że mieliśmy własne złoto zaoszczędziliśmy ok. 1000zł... Podwójne jupi! :) A oto nasze obrączki:
Mam też już umówioną fryzjerkę i makijażystkę. A nasz dzień coraz bliżej... :D