Za nami właśnie nasze pierwsze przeziębienie. Zaczęło się od kaszlu. Innego niż zwykle, gdy synek zakrztusi się ślinką. Dzień później doszedł katar. Nic więcej się nie działo, ale to wystarczyło, aby dwie noce były pełne płaczu, noszenia na rękach i spania tylko kilku godzin. Na szczęście w przychodni przepisano nam krople do noska i syrop od kaszlu, które bardzo szybko zadziałały. Przez kilka dni lało się z noska, Michaś nie pozwalał nosa nawet dotknąć. Lekko nie było. Po tygodniu katarku prawie nie zostało, kaszel ucichł. I nagle, w nocy... 37,8 gorączki. O co chodzi? Przecież przeziębienie już pokonane, leki odstawione, a tu jakiś nawrót choroby i to ze zdwojoną siłą. Znowu do przychodni. Gardełko czyste, płucka bez zarzutu. No to widocznie jakiś wirus. Wróciliśmy do domu z syropkiem na odporność. A tu gorączka rośnie. Dziecko marudne, osłabione, co godzinę usypia na 30 minut i mimo leków gorączka nie chce spadać i z 39 stopni obniża się tylko do 37,5. Ciężko się patrzyło na takiego biednego, chorego człowieczka. Noc na szczęście była spokojna, następny dzień już trochę lepszy, bo gorączka niższa, aż w niedzielę znikła zupełnie. Pierwszy raz tak bardzo się cieszyłam, że moje dziecko psoci i włazi wszędzie, gdzie mu nie wolno. Odetchnęłam z ulgą. Do poniedziałku. Rano przebieram synka z piżamki i co widzę? Kropki na całym ciałku:
Najpierw oczywiście panika. Wysypka! Ale to nie ospa. Ale co? Trzydniówka? Ale przecież gorączka była tylko przez dzień taka wysoka, a przecież to miało być przez trzy dni. I znowu wizyta w przychodni, siedzenie w poczekalni. Ostatecznie okazało się jednak, że to właśnie była trzydniówka. Dowiedziałam się, ze gorączka może trwać i jeden i trzy dni. Czasem cztery. A rozpoznajemy to przez brak innych objawów choroby i wysypkę, która wyskakuje po spadku temperatury mniej więcej po trzech dniach. I tak właśnie za nami pierwsze nabieranie odporności. Teraz już Michałek jest zupełnie zdrowy i psoci dwa razy bardziej :)