środa, 3 grudnia 2014

Wygrany konkurs i lekkie rozczarowanie.

W październiku brałam udział w konkursie, w którym do wygrania była nowa butelka Avent Natural. Okazało się, że wygrałam. Ucieszyłam się bardzo, bo nasze dziecię kategorycznie odmówiło ssania z butelki i myślałam, że z nowej może zechce. I tak 16-go października, zaraz po otrzymaniu maila o wygranej odesłałam swoje dane do wysyłki. Na podanie danych były dwa tygodnie, więc czekałam spokojnie te 14 dni, bo jakaś weryfikacja itp., no to pewnie wyślą nagrodę po tym czasie... A tu nadal cisza, aż zapomniałam o tym konkursie. W końcu w sobotę 15 listopada (po miesiącu!) wysłałam maila z pytaniem co i jak z moją nagrodą. Otrzymałam odpowiedź, że zostanie wysłana w środę. Jakoś specjalnie się nie zdziwiłam, gdy mijały kolejne dni i listonosz do mnie nie zawitał. Pomyślałam, że już pewnie nic nie dostanę. Aż tu pewnego dnia, w poniedziałek, 29-go listopada domofon obudził śpiącego chochlika. Bardzo miły Pan listonosz przekazał mi rozerwaną kopertę bąbelkową, w której kryła się moja nagroda. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia tego co dostałam. Nie pomyślałam o tym, a teraz przydałoby się na dowód, że wysłano to nie w obiecaną środę, ale tydzień później, o czym świadczył stempel pocztowy. Na dodatek pudełko od butelki było uszkodzone i nie było to uszkodzenie, które mogło być wynikiem zniszczonej koperty. Po prostu w takim pudełku została nagroda wysłana. Sama butelka na szczęście jest cała i zdrowa, ale ze względu na wiek naszego Michałka, została odłożona dla kolejnego dziecka. Szkoda, że taka znana firma, tak traktuje konsumentów. No ale cóż... przecież to tylko wygrana w konkursie. Dostałam butelkę za darmo. Może jakbym za nią zapłaciła, byłabym dla nich więcej warta?

piątek, 28 listopada 2014

Chochlik codzienny #3

Mijają nam kolejne dni, tygodnie i co chwilę nasz synek uczy się czegoś nowego. Coraz lepiej się trzyma w pozycji siedzącej. Jak ma się czego przytrzymać to jest ok. Ale jakbym go posadziła bez żadnego podparcia to się gibie na boki :D Jeszcze nie czas na siedzenie :) Ale zmusił nas, żeby się przesiąść na spacerówkę. Po pierwsze, trafiło nam się długie dziecię i w kombinezonach i kocach, do których zmusza nas pogoda, średnio się mieścił. Po drugie, za nic nie chciał leżeć w gondoli. Dźwigał się, żeby podejrzeć co jest ciekawego poza wózkiem i popłakiwał gdy nie spał. Widać było, że już mu się leżąca pozycja znudziła. Wprawdzie podnosiłam mu trochę oparcie, ale skutkowało to skróceniem miejsca w gondoli, a Mały i tak wyglądał jakby już w spacerówce siedział. No to ją zamontowaliśmy. Teraz Michaś jak tylko nie śpi na spacerze, to ogląda wszystko. Główka mu się kręci naokoło, bo przecież wszędzie jest coś ciekawego :)
A czego się nasz Chochlik ostatnio nauczył? Powtarza sobie głoski, ale nie jestem przekonana czy chce powiedzieć "mama" czy "am am" bo to tylko ciąg "mamamamamama" :D A dzisiaj nauczył się jeszcze wysyłać buziaki ;) Cmokałam do niego, a on to powtarzał. A potem sam już wysyłał cmoknięcia do... kota :D
No i ostatnim hitem jest Michałkowe pełzanie! Jakieś trzy tygodnie temu kupiliśmy mu dywan. Bałam się go zostawiać na łóżku bo turlał się we wszystkie strony i mógłby spaść. Na podłodze mogłam go bezpiecznie położyć i bez strachu wyjść z pokoju. Ostatecznie dywan robi za ozdobę, bo Chochliś jest wszędzie tylko nie na dywanie. Wyciera mi podłogi ubrankami i nabłyszcza obślinionymi łapkami. Natomiast ulubionymi aktywnościami jest podpełzanie tam gdzie nie wolno i: przesuwanie suszarki z ubraniami, wyciąganie listwy zza fotela, pchanie łapek do kół wózka, łapanie kota, pogoń za kapciami i walenie grzechotką w podłogę :) Podsumowując, mamy bardzo wesoło.

niedziela, 23 listopada 2014

Poradniki - wilki w owczej skórze?

Uwielbiam książki. Również te spoza beletrystyki. Lubię również wszelkiego rodzaju poradniki, ale muszę przyznać, że nie raz się na nich przejechałam.
Gdy zaszłam w ciążę od razu poleciałam do księgarni. Zakupiłam dwa najpopularniejsze poradniki dla kobiet w ciąży i dla matek: "W oczekiwaniu na dziecko" oraz "Pierwszy rok życia dziecka". Dwa grube tomiska, które nie nadają się do czytania od deski do deski. Raczej służą mi jako "encyklopedia", gdy czymś się zainteresuję. Przeglądałam je wg. rozdziałów w zależności od tygodnia ciąży i rozwoju dziecka. Muszę przyznać, że ogólnie bardzo lubię te pozycje, bo zawierają naprawdę dużo przydatnych informacji. Problem w tym, że niektóre nie są dostosowane do naszych realiów, ponieważ są to książki amerykańskie. Przykład? Napisane w nich jest, że krzywą cukrową wykonuje się pijąc napój o smaku pomarańczowym :D Ale takie niuanse po prostu omijam. Bardziej posłużyła mi pierwsza część, ta o ciąży. Z ogromną przyjemnością czytałam o rozwoju dziecka tydzień po tygodniu. Rozwiała też sporo moich wątpliwości.
Kolejny bardzo znany poradnik pożyczyła mi moja ciocia. Jest to "Język niemowląt" Tracy Hogg. Kto o tym  nie słyszał...? Dziecięca szeptunka, jak nazywa siebie autorka, pomaga na przykładach ze swojej pracy z dziećmi, zrozumieć zachowania i komunikaty naszych pociech. Ciekawa książka, ale kojarzy mi się raczej z nauką tresury dzieci jak np. odkładanie dziecka po kilkadziesiąt razy do łóżeczka, żeby nauczyło się samo usypiać.
Obok poradników książkowych, miałam całą stertę czasopism i ulubionych stron internetowych. Chłonęłam wiedzę w nich wypisywaną i czułam, że z dnia na dzień coraz lepiej przygotowuję się do roli matki, że nic mnie nie zdziwi, bo wiem praktycznie wszystko. No i wiem sto razy więcej niż wiedziała kiedykolwiek moja czy męża mama. Teraz są nowe badania, nowa wiedza, jest lepiej i łatwiej. Takie miałam podejście. Chwaliłam się przed mężem znajomością tych wszystkich informacji dotyczących opieki nad niemowlęciem, wychowania. Czułam się naprawdę "wyedukowana". Jak łatwo było można przewidzieć wszystko, za przeproszeniem, trafił szlag :) Maleństwo pojawiło się na świecie i wszystko się pozmieniało w mojej głowie ;) 
Żeby nie było, wiele poradników ma rację w różnych sprawach  i często są pomocne. Mogą być wsparciem przy jakichś trudniejszych momentach, pomagają usystematyzować jakąś wiedzę o maluszkach. Podają jednak porady, a nie zasady według których trzeba postępować. Często też na wiele ze sposobów podanych w poradnikach, mamy wpadają same. Ot tak, instynktownie. Ja, jako świeżo upieczona mama, całkiem straciłam głowę. Im więcej czytałam tym było gorzej. Przykładowo, zadręczałam się co jest nie tak z moim synkiem, że (mając tydzień) ssie pierś co godzinę, a przecież T. Hogg napisała, że zdrowe dziecko nie potrzebuje ssać częściej niż co 2-3 godziny. Dopiero w innym poradniku przeczytałam o karmieniu na żądanie i zrozumiałam, że wszystko jest tak jak powinno. Niestety, często łapałam się na tym, że "czytałam, że powinno być inaczej". I chociaż byłam świadoma, że poradniki to tylko zbiory wskazówek, wciąż i wciąż zdarzało mi się za bardzo im ufać. Gdy Michaś miał dwa tygodnie uznałam, że te wszystkie książki i gazety przytłumiły mój instynkt macierzyński, że chciałam zrobić coś, co przecież w poradnikach było krytykowane: wpisać swoje dziecko w jakieś ramy zachowań, ustalone przez lekarzy, naukowców, psychologów i nie wiadomo kogo jeszcze. Po prostu się w tym wszystkim zagubiłam, zapominając, że każde dziecko jest inne. Że to co teraz piszą w książkach zaraz może się zmienić jak np. wytyczne dotyczące żywienia niemowląt. Naprawdę można się nieźle przejechać.
Drogie mamy, nie dajcie sobą manipulować. Nie wierzcie do końca tym wszystkim poradnikom. Porównajcie je sobie, a zauważycie informacje, które sobie przeczą. Jedni uważają tak, inni inaczej. Do każdego dziecka trzeba podejść indywidualnie. Nie mówię poradnikom i gazetom "nie", bo nie raz zdarza się, że coś mogą podpowiedzieć, ale trzeba to czytać z odpowiednim podejściem i nie wierzyć w 100% w to co jest napisane. Podobnie patrzeć musimy na rady innych mam czy babć i ciotek. Słuchajmy, czytajmy, ale dobrze rozważmy. A potem idźmy swoją dróżką, bo nasze dziecko jest wyjątkowe i pisze swój własny, jedyny w swoim rodzaju poradnik ;)

piątek, 14 listopada 2014

Pół roku!!!

Dzisiaj o 23:05 moglibyśmy zjeść pół tortu i zapalić pół świeczki ;) Nasz mały Chochlik kończy sześć miesięcy. Przechodząc dziś obok szpitala w którym rodziłam, pomyślałam sobie jak to było, gdy tam trafiłam i dotarło do mnie, że to było pół roku temu! A ja czuję się jakby minął raptem miesiąc... Jak ten czas szybko leci!

Michałek jest wspaniałym dzieckiem. Teraz jest z dnia na dzień coraz bardziej kontaktowy. Gdy na coś patrzy to już tak rozumnie. Widać w jego oczkach ciekawość i chęć poznania świata. Bardzo dużo się uśmiecha, śmieje się w głos w trakcie zabawy, turla się, kręci w kółko, sam bierze zabawki. Każdego dnia się czegoś uczy. Ćwiczy nowe dźwięki. Powolutku próbuje też podnosić się na kolanka, ale to jeszcze dużo przed nami do raczkowania. Siedzieć też jeszcze nie umie, posadzony jeszcze się chwieje, ale fajnie jest móc go sobie trzymać na kolanach i czytać książeczki. Na razie ogląda w nich tylko obrazki i klepie rączką w kolejne strony, chociaż zauważyłam, że uśmiecha się na znajome rymowanki :) Codziennie mnie czymś nowym zadziwia. Nowym gestem, nową głoską. Wciąż cierpliwie czekam na pierwsze "mama" ;)

Największą radością jest dla nas cieszenie się z rozwoju synka, gdy wiemy, że jest zdrowy. Wszystkie kolki i bóle brzuszka poszły precz. Hura! Dzięki temu możemy spokojnie rozszerzać dietę Michałka. Okazało się, że Chochlikowi smakują praktycznie wszystkie warzywa (trochę grymasił na brokuły i nie przepada za zielonym groszkiem) za to nie chce jeść jabłek ani bananów ;) Im bardziej dziwne jedzenie tym chętniej je. Z owoców polubił suszone śliwki, a dziś nie nadążałam z łyżeczką jak zasmakował w ziemniaczku z pasternakiem :) Nawet ja nie jadłam nigdy tego warzywa :) Ogólnie nie mamy z nim problemów w karmieniu. Jeśli coś mu nie do końca smakuje to krzywi się tylko na pierwsze trzy, cztery łyżeczki, a potem już normalnie otwiera buzię i je do końca gadając przy tym jak przekupa na targu ;) Niedługo do obiadków  zaczniemy dodawać mięsko. Ciekawe co polubi najbardziej :)

W taki dzień jak dziś aż się chce podsumować to co się działo przez te pół roku. Zaczynałam od małych lęków, nerwów, zmęczenia i ogromnej radości. Z każdym dniem i miesiącem takie odczucia jak stres czy niepewność znikały, a pojawiało się coraz więcej porządku i jeszcze więcej radości i miłości. Teraz już nic nie jest mi straszne, nauczyłam się rozumieć swoje dziecko i choć wciąż czuję się zmęczona gdy mały ma gorszą noc lub nie chce spać w dzień to czuję się po prostu spełniona i każdego dnia budzę się z uśmiechem na ustach, gdy widzę swój największy ukochany skarb obok siebie, gdy jego bystre oczka patrzą na mnie z radością, gdy wyciąga do mnie łapki, żeby złapać mnie za włosy ;) Nie wyobrażam sobie już innego życia. Pół roku temu nie spodziewałam się, że można być aż tak szczęśliwym i tak mocno kochać! Bycie mamą jest cudowne!

wtorek, 28 października 2014

Chochlik codzienny #2 i marchewka ;)

Dzisiaj o tym co nowego w życiu naszego małego chochlika. Chochlik jest ostatnio nie do wytrzymania. Ma chyba jakieś gorsze dni bo ciągle chce tylko być na rękach, nie chce się sam bawić, złości się, że nie umie siedzieć, ani się poruszać samemu. Nie chce też sam usypiać jak kiedyś, ani w dzień, ani w nocy. Jest więc bardzo wymagający i mama nie ma już w ogóle czasu dla siebie ;) Cały ten nasz chochlikowy cyrk zaczął się wraz z powrotem kolek. Wtedy wieczorami Michaś bardzo płakał, więc nosiliśmy go więcej niż zwykle. Dodatkowo, jak już pisałam, przez przekręcanie się na brzuszek nie chciał wcale usypiać w łóżeczku więc braliśmy go na ręce. No i mamy bałagan. Teraz bardziej marudzi jak go odkładamy, a wieczorem trzeba go nieraz nosić przez pół godziny, bo np. jest zajęty wyciąganiem sobie smoczka z buzi i rzucaniem go na podłogę :D Z nowych umiejętności to mamy początki rozmów, czyli kilkakrotnie powtarzanie w ciągu dnia "łałałałała" :) Głównie wtedy gdy coś się Michałkowi nie podoba. Ostatnio też przekręcił się parę razy na plecki z brzuszka, ale ponieważ stało się to przypadkiem, bo zajęty był dostaniem się do pudełka z chusteczkami, przefajtnął się z powrotem na brzuszek i dalej wyciągał rękę po chusteczki, nie zauważając, że właśnie się przekręcił :) Poza tym już pięknie je swoją glutenową kaszkę. Zjada codziennie na śniadanie całą porcję i popija mlekiem. Za to dziś mieliśmy dzień wyjątkowy. Ponieważ odstawiliśmy już leki na kolki, kilka dni temu, to dziś mama ugotowała Chochlikowi marchewkę. Nastawiłam się na to, że Mały będzie pluł, krzywił się i zje dwie łyżeczki i do widzenia. Jakież było moje zdziwienie gdy Michał nie tylko nie skrzywił się, nie wypluł swojej marchewki, ale bez problemu zjadł wszystko co przygotowałam, czyli ok. 30g. Dojadł jeszcze z piersi i potem usnął na spacerze. Byłam w szoku. Jutro dostanie więc trochę więcej. Na razie gotuję mu BIOmarchew kupioną w Lidlu, bo na próbowanie smaków szkoda mi było otwierać cały duży słoiczek. Jak już się Mały przekona do czegoś innego niż mleko, to z braku zaufanych dostawców warzyw i owoców, będziemy się karmić słoiczkami i poznawać nowe smaki. W końcu niedługo skończymy 6 miesięcy :)

wtorek, 14 października 2014

Przybij piątkę!

Dziś nasz mały chochlik kończy pięć miesięcy. Razem z mężem nie dowierzamy jak szybko ten czas minął. Z malutkiego nierozumnego dzieciątka, nasz synek wyrósł na uroczego, mądrego i chętnego do zabawy chłopca. Widać, że rozumie już coraz więcej. Sam się bawi swoimi zabawkami, sam je sobie bierze do łapek, czy może bardziej do buzi, gdzie trafia wszystko ;) No i potrafi przybić piątkę ;) Tak naprawdę, jego ulubioną zabawą jest trzymanie swoich zabawek w lewej rączce i bicie ich po głowie prawą łapką, tak, żeby wydawały różne dźwięki. Z moją dłonią robi to samo, ale wygląda to jakby właśnie przybijał piątkę ;) Przekręca się też na brzuszek przez oba boczki i, co za tym idzie, coraz trudniej go przewinąć i uśpić w łóżeczku. Tak naprawdę, dopiął w końcu swego i usypia nam na rękach, bo w łóżeczku, na brzuszku, na wyprostowanych rączkach usnąć się nie da ;)
To co uwielbiam w moim synku to jego śmiech. Uśmiecha się do mnie codziennie, a w zabawie śmieje się w głos gdy go łaskoczę. Rano gdy się budzi i mnie widzi (nad ranem biorę go do siebie, do łóżka) to uśmiecha się, przekręca na boczek i wyciąga do mnie łapki. Zapominam wtedy, że jest np. 5 rano i jestem niewyspana. Taki widok jest niezapomniany.
Ponieważ synek kończy pięć miesięcy, przepisowo zaczynamy wprowadzać gluten. Dziś Michałek dostał swoją pierwszą porcję czegoś innego niż mleko mamy. Wprawdzie była to niewielka ilość, bo wszystko lądowało na brodzie, albo na śliniaku, ale to zawsze coś. Jutro kolejna próba i mam nadzieję, że Michałek zje już więcej ;) Oczywiście plany były inne... Michaś miał najpierw dostać marchewkę, potem dynię, brokuły... i wszystko nam się posypało przez nawrót kolki :( Znowu musimy brać leki, a co za tym idzie, nie możemy podawać nowych pokarmów dopóki brzuszek się nie uspokoi. Jedynie na gluten mamy pozwolenie, bo z tym nie ma co czekać. Mamy jednak nadzieję, że wszystko wkrótce wróci do normy i będziemy mogli zacząć przygodę z nowym jedzonkiem, bo zapasy mamy niczego sobie ;)


wtorek, 7 października 2014

Każdy lubi gratisy :)

Dzisiaj post informacyjny, ciekawy i pouczający ;) A mianowicie o gratisowych próbkach produktów dla dzieci. Ostatnio dostałam sporo fajnych rzeczy i chętnie się podzielę informacją co, gdzie i w jaki sposób można otrzymać.

1. Rejestracja na stronie Pampers 

Otrzymujemy rabat na kupno pieluszek w internetowym sklepie agito.pl  



2. Rejestracja na stronie Bebiklubu

Otrzymujemy próbki mleka modyfikowanego Bebiko 2



3. Rejestracja na stronie Bebiprogramu

Ja zarejestrowałam się gdy byłam jeszcze w ciąży i otrzymałam kołysanki instrumentalne oraz teczkę, która świetnie się sprawdziła jako teczka na kartę ciąży, wyniki badań oraz pierwsze zdjęcia maluszka - USG :) 



Po urodzeniu dziecka nie dostałam nic... Okazało się, że to co powinnam otrzymać po urodzeniu, doszło do mnie dopiero po 4 miesiącach. Była to większa "teczka" (mniej praktyczna, nie wiem na co), poradnik dla świeżo upieczonych rodziców, próbka mleka następnego Bebilon oraz śliniaczek z misiem :)






4. Rejestracja na stronie Hipp

Firma Hipp, po rejestracji w klubie przesyła paczuszkę, która zawiera słoiczek od 4 miesiąca (u mnie marchewka z ziemniakiem), łyżeczkę oraz kupony rabatowe do Rossmanna. Kupony te to 15% - 20% zniżki na produkty firmy Hipp (po jednym na słoiczek z deserkiem, z obiadkiem, soczkiem, chusteczkami, płynem do mycia itp.) oraz jeden kupon do zrealizowania w Rossmannie, z którym za 1 grosz otrzymujemy kolejne pudełeczko w którym jest słoiczek z obiadkiem, drugą, większą łyżeczką oraz soczkiem. Bardzo przydatne gratisy, które podziałały na mnie od razu ;)



5. Rejestracja na stronie Bobovita

To moja ulubiona strona :) Tutaj otrzymujemy paczuszkę ze słoiczkiem "Pierwsza łyżeczka - marchewka", próbką kaszki, kuponem na darmowe próbki mleka Bebilon, oraz poradnikiem dotyczącym rozszerzania diety dziecka w 5 krokach. To spodobało mi się najbardziej. Oczywiście, traktuję te 5 kroków tylko jako wskazówki, a nie przepisy, których muszę się trzymać. Poradnik pomaga jednak zorientować się na wstępie co i jak. Poza tym, szczerze polecam doradców z Bobovity. Kontaktowałam się z nimi, drogą mailową, w sprawie wprowadzania glutenu. Bardzo rzeczowe odpowiedzi otrzymywałam dosłownie po 2 godzinach. To lubię :) Od czasu do czasu wracam na tę stronę poczytać artykuły o żywieniu dzieci. Po prostu przypadła mi ta stronka do gustu :)


6. Rejestracja na stronie Family Service

Firma Family Service zajmuje się paczkami pełnymi próbek, które otrzymujemy w szpitalu po narodzinach naszego maleństwa. Ich stronę internetową znalazłam właśnie na "Niebieskim pudełku". Podobno po rejestracji, wysyłają kolejne próbki dopasowane do wieku dziecka. Zobaczymy. Na razie w podziękowaniu za rejestrację dostałam kod na fotoksiążkę za 49zł. Na razie nie skorzystam, bo do tego trzeba jeszcze doliczyć koszty przesyłki, a za te pieniądze wolę kupić synkowi ubranka, albo zabawki :)

7. Karta Rossnę

To chyba znają wszyscy :) Karta Rossnę, którą bierzemy sobie z kasy, bądź z półki z artykułami dziecięcymi w Rossmannie, uprawnia nas do kupowania produktów dla mam i dzieci ze zniżką. Trzeba ją tylko zarejestrować na stronie internetowej -> klik Ja rejestrowałam ją już w ciąży. Najpierw rabat wynosił 3%. Z czasem i z kolejnymi zakupami rabat rośnie, aż do 10%. Ja na chwilę obecną dążę do 5% zniżki ;) Ale już te 4% cieszą mnie przy zakupach. Dodatkowo, jak się przekonałam gdy Michaś skończył 3 miesiące, Rossmann ma dla posiadaczy karty prezenty. Po skończeniu 3 miesięcy, otrzymaliśmy magazyn Skarb Rossnę z artykułami dotyczącymi dzieci w przedziale wiekowym 0-6 miesięcy. Z tego co widziałam, po skończeniu 6 miesięcy w prezencie są body od firmy endo. Pożyjemy, zobaczymy ;)

Wzór kart co jakiś czas się zmienia. Moja wygląda tak:
 A oto otrzymany magazyn:

A na koniec chciałam się podzielić jeszcze jednym otrzymanym gratisem, który dostałam dzięki kuponowi z "Niebieskiego pudełka" otrzymanego w szpitalu. Nie jest to więc coś co można otrzymać za rejestrację na stronie, więc nie podaję tego jako kolejny punkt mojej listy. Jest to jednak fajna rzecz i dlatego chcę o tym wspomnieć. A więc... W paczce szpitalnej był sobie kupon od firmy K's Kids. Nie słyszałam nigdy o tej firmie, dlatego ich ulotka mnie zainteresowała. Na kuponie wystarczyło zaznaczyć rodzaj książeczki jaką chcę otrzymać, wpisać adres i odesłać do firmy. Do wyboru były dwa tytuły: dźwięki w moim domu albo dźwięki instrumentów. Ja wybrałam tę pierwszą. Wysłałam kupon z myślą "E, pewnie jakaś tania, mała książeczka, ale jak gratis to gratis." Jakież było moje zaskoczenie, gdy otrzymałam pewnego dnia dużą paczkę, a w niej wyżej opisaną książeczkę, o której zapomniałam. Bardzo miło mnie to zaskoczyło. Książeczka okazała się bardzo fajna. Jest duża (ok. 20x20 cm), miękka, z przyciskami wydającymi oczywiście dźwięki spotykane w domu jak dzwonek do drzwi czy szczekanie psa. Jest to produkt wykonany bardzo solidnie, ma nawet miejsce na wymianę baterii, więc nie trzeba się martwić, że nagle po prostu przestanie grać i tyle. Po takim prezencie, firma daje o sobie pamiętać i na pewno w przyszłości rozważę kupno zabawki edukacyjnej dla synka właśnie od K's Kids.

 


Więcej grzechów nie pamiętam ;) Jeśli znacie jeszcze jakieś strony, które tak jak te, dają możliwość gratisowego zapoznania się z produktami dla dzieci, dajcie znać. Ode mnie to tyle :)

niedziela, 28 września 2014

Powrót :)

Czas nadrobić zaległości w postach :) Dużo się u nas ostatnio działo i stąd ta przerwa. Najpierw spędziliśmy dwa tygodnie w rodzinnych stronach. Tam nasz mały chochlik stał się aniołkiem, bo 7 września odbył się jego chrzest. Michałek był bardzo grzeczny, w ogóle nie zrobiło na nim wrażenia polewanie wodą ;) Ani kwęknął przez cały czas trwania obrzędu, a chrzest w rycie trydenckim jest o wiele dłuższy i, nie będę ukrywać, piękniejszy od tego nowego. Po chrzcie maluch przespał calutką mszę :) a potem troszkę pomarudził w restauracji, ale zaraz był noszony przez wszystkie babcie, ciocie itp. ;) miałam wrażenie, że babcie się w końcu pobiją o niego :D
Potem spędziliśmy jeszcze jeden miły tydzień spotykając się ze znajomymi i „chwaląc się” synkiem ;) Nareszcie poznałam też Filipka –> klik, wspaniałego i mądrego chłopczyka. Czekam aż mój będzie taki duży.

Samą podróż Michałek zniósł dzielnie. Najpierw wyjechaliśmy o 2:30 i maluszek do 6 spał, a potem już trochę marudził, dlatego w drogę powrotną zdecydowaliśmy się wyjechać około 19:30 zaraz po kąpieli. Dzięki temu Michaś przespał prawie całą 10-godzinną podróż z jedną tylko pobudką. A czemu 10-godzinną? Bo trafiliśmy niestety na wypadek na moście, gdzieś niedaleko za Lublinem. Staliśmy ponad godzinę, a potem się okazało, że droga jest zamknięta i nikogo nie przepuszczają. Musieliśmy szukać objazdu i nadkładać drogi. Na szczęście z małym nie mieliśmy problemu.  Problem się zaczął po powrocie. Zajechaliśmy do domu o 6 z nadzieją uśpienia małego chochlika na jeszcze trochę, ale Michaś był tak przejęty, że prawie cały dzień przepłakał i przemarudził. Na szczęście to trwało tylko jeden dzień. Za to po paru dniach zaczął nam się cyrk nocny. Jak kiedyś syn potrafił po kąpieli zasnąć sam w 10 minut, przespać 5 godzin, a później budzić się na karmienie co 3 godziny, tak teraz nie może usnąć sam, budzi się po 2 godzinach, a potem co godzinę, półtorej i marudzi, że zmęczony, a usnąć nie może. Przez dwa dni nawet w dzień nie mógł spać, tylko na spacerze trochę. Myśleliśmy, że może zęby, ale żel na dziąsła nic nie zmienił. Teraz w dzień usypia w wózku, w domu i potem na spacerze. Noce są już lepsze, ale ciągle są problemy z uśnięciem. Mam nadzieję, że to chwilowe.
Co ja jeszcze miałam? Już sama nie pamiętam… Aha! Ogłaszam wszem i wobec, że mój synek przekręca się na brzuszek :) Na razie przez lewy boczek, ale kilka razy udało się też przez prawy. Zwykle po przekręceniu się leży przez jakiś czas, a potem się złości, żeby go przekręcić na plecki, żeby mógł znowu odwrócić się na brzuszek. I tak w kółko. Podobno przez to przekręcanie może mieć problemy ze snem. Jak tak pomyślę… to faktycznie te problemy zaczęły się po pierwszym obrocie. Może to zbieg okoliczności, a może i prawda? W każdym razie młody zamienia się teraz wieczorami w chochlika. Kładę go do łóżeczka do spania, a ten myk i już na brzuszku i patrzy na mnie chochliczym wzrokiem i się cieszy. Do tego trzyma się szczebelek łóżeczka, żeby go tylko broń Boże nie przekręcić na plecki i nie usypiać. Komedia…

No i to by chyba było na tyle. Chochlik ma już 4,5 miesiąca więc powoli myślimy o wprowadzaniu nowych pokarmów i glutenu przede wszystkim. Nie pomyślałabym, że to będzie dla mnie taka frajda to czytanie o tym, szukanie dobrego warzywniaka, oglądanie słoiczków i kupowanie kaszek :) Mój mały synek już niedługo będzie jadł łyżeczką. Z jednej strony to taki duży krok w rozwoju, a z drugiej mały krok do przyszłego rezygnowania z cyca, co przecież kiedyś nastąpi. Ale cóż, tak to już jest. Dzieci rozwijają się bardzo szybko, a my cieszymy się każdym małym i dużym krokiem.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Chochlik codzienny #1

Co to jest chochlik codzienny? A to taki post o wszystkim i o niczym :D Wzięło się to stąd, że chciałam coś napisać, ale nie wiedziałam co, bo żaden konkretny temat mi się w głowie nie pojawił. Dlatego też napiszę tak po prostu co tam u nas ciekawego. Pewnie co jakiś czas taki post się pojawi, więc szukajcie ich pod wspólną nazwą :)

Nasz mały chochlik za dwa dni skończy 16 tygodni i choć minęły nam te magiczne trzy miesiące już tydzień temu, to z chochlikowym brzuszkiem wciąż jest różnie. Codziennie od popołudnia przelewa mu się w brzuszku jakby stado wielorybów płynęło przez ocean, taki jest bulgot jak się ucho przyłoży. Przez te gazy maluszek nie może nawet zjeść spokojnie i wierci się przy piersi po 5-6 minutach cmokania. Ratujemy się kropelkami, herbatką koperkową i dłuuuugim leżeniem na brzuszku, połączonym z puszczaniem bączków i bekaniem... mała świnka ;) Ogólnie jest lepiej niż było jeszcze 3 tygodnie temu, kiedy maluszek potrafił płakać cały dzień z bólu. Teraz jest o wiele bardziej pogodny i nawet po krótkim płaczu przy piersi zaraz się uśmiecha i gaworzy. Jest też coraz bardziej kontaktowy i bawi się zabawkami. Potrafi złapał grzechotkę, którą ma przed sobą i to obiema łapkami. A jak przy tym ją obserwuje! Raz udało mu się nawet złapać nogę, ale tylko przez przypadek ;) Jeśli chodzi o podnoszenie główki na brzuszku to jak się go zachęci grzechotką to pięknie trzyma główkę, ale tak to jest leniuszek, łapki mu się rozjeżdżają i leży sobie i odpoczywa :)

Przed nami teraz wyjątkowy dzień. W sobotę wyruszamy w drogę w rodzinne strony, gdzie będzie organizowany chrzest naszego synka. Czeka nas 500km podróży. Michaś ma za sobą częste przebywanie w samochodzie i jedną podróż 2,5 godzinną (x2, bo powrót tyle samo) ale teraz to już będzie hardcore ;) Planujemy położyć się razem z nim spać około 20 w piątek i jak się obudzi między 1 a 3 (bo z nim to ciągle nic nie wiadomo ;) ) wyruszyć w drogę, tak żeby część jeszcze sobie spokojnie przespał i tak, żeby mąż był w miarę wyspany :) Na drogę kupiłam nawet chochlikowi nową zabawkę i dam mu ją dopiero w trasie wtedy będzie nią dłużej zajęty, to pewne. Wybrałam miękką książeczkę z szeleszczącymi stronami i gryzakami na rogach -> klik. Wszystko co szeleści jest przez niego ubóstwiane ;) Wczoraj bawił się folią z opakowanie z filcowymi podkładkami pod meble (które na dodatek były czarne, przyklejone na białym tle!) :D Chciał ją oczywiście wpakować do buzi, ale mama nie pozwoliła, za to upewniła się, że książeczka spełni swoje zadanie w 100% :) Poza tym w samochodzie będzie jechał z nami cały dobytek. Pełno ciuszków, zabawek, wózek, łóżeczko turystyczne, mata edukacyjna i jeszcze kot! W końcu przed nami dwa tygodnie na wsi. Ciekawa jestem jak chochlik zniesie tę zmianę otoczenia i czy w ogóle będę miała go choć trochę dla siebie w otoczeniu dziadków, cioć i innych członków rodziny ;) Przed nami więc ciekawe dni!

czwartek, 14 sierpnia 2014

Trzy miesiące

Dzisiaj nasz Michałek kończy trzy miesiące. To już czwarty trymestr jego życia ;) a mój mały chochlik rośnie jak na drożdżach :) Jest taki duży, że jak na niego patrzę to się dziwie, że on kiedyś był w moim brzuchu, a potem mieścił się w obu rękach. Teraz jest już ciężki i długi. Piszę ten post i patrzę właśnie na mojego synka. Leży spokojnie obok mnie, macha łapkami i nóżkami i coś mi próbuje po swojemu powiedzieć. Gdy tylko się do niego nachylę natychmiast się uśmiecha i robi "ghhhh". Jest przeuroczym dzieckiem i rozumie już coraz więcej. Ostatnio przyłapałam go na oglądaniu swojej rączki. Był w nią taki wpatrzony, ruszał nią i wodził za nią wzrokiem. Potem spojrzał na mnie i pomachał tą rączką jakby chciał powiedzieć "Zobacz mamusiu co odkryłem. Rączka!" :) I tą rączką właśnie trąca wiszące nad nim grzechotki albo już zaczyna łapać sobie zabawki i ciągnąć do buzi. Jeszcze nie umie się nimi bawić, a najlepszą rozrywką jest jednak ssanie palców, albo nawet całych piąstek :) 

Z okazji ukończenia 3 miesięcy Michałek dostał nową grzechotkę:
Najprostsze zabawki są najlepsze. Chochlik bardzo szybko załapał o co w tej zabawie chodzi. Bardzo ładnie łapał grzechotkę gdy mu ją podawałam, machał szybko rączką i przyglądał się na nią z zastanowieniem. To było takie urocze :) O dziwo, grzechotka nie wylądowała jeszcze w buzi ;)

Co jeszcze potrafi mały chochlik? Usypia już coraz ładniej na noc, położony na brzuszku podnosi wysoko główkę... czy może podnosił, bo ostatnio chyba mu się nie chce, albo zapomniał jak to się robi ;) Ogólnie jest dużo bardziej ruchliwy, co sprawia nam kłopoty przy kąpieli ponieważ chochliś stwierdził, że najfajniej jest machać wszystkimi kończynami będąc właśnie w wodzie i wychlapując ją naokoło wanienki. A ostatnio mama ma cyrk z ubieraniem, bo okazuje się, że Michaś nie mieści się w część ubranek na 62 a w tych na 68 się topi. Podobnie jest z pieluchami. Te w rozmiarze 2 zrobiły się krótkie i zjeżdżają mu z pupy, a trójkami mogę go w pasie dwa razy owinąć ;) Także obecnie jesteśmy na etapie pomiędzy i czekamy na dalszy rozwój, który z tego co zauważyłam, postępuje coraz szybciej, chociaż jest troszkę przyhamowany przez bardzo częstą wśród dzieci asymetrię. Od dawna już zwracałam uwagę na to, że Michaś odwraca główkę tylko w jedną stronę i w końcu zdecydowałam się na konsultację rehabilitacyjną. Oczywiście prywatnie, bo na fundusz zaproponowali nam wizytę na nowy rok... :-/ Byliśmy u pani rehabilitantki, przez godzinę mały był przez nią ćwiczony (niestety trochę się spłakał przy tym wszystkim) i teraz ćwiczy z mamą w domu. Udaje nam się co jakiś czas przytrzymać główkę z drugiej strony (odkąd ćwiczymy, trzyma ją coraz dłużej), druga rączka jest coraz sprawniejsza w zabawie, tylko na brzuszku główka nie podnosi się tak jak powinna w tym wieku, ale to też ćwiczymy. W sumie... mam mieszane uczucia i nie wiem czy dobrze robię bawiąc się w te rehabilitacje. No bo kto kiedykolwiek o tym słyszał jeszcze parę lat temu? Pewnie maluszek i tak by wszystko wyćwiczył sam, w swoim czasie. No ale jak już się powiedziało "a" trzeba powiedzieć "b" no i ćwiczymy. Tak więc pniemy się dalej w rozwoju i chochlikowo pozdrawiamy "ghhhh" ;)

wtorek, 12 sierpnia 2014

Potęga miłości

Wczoraj obejrzałam pewien filmik i nie mogę się nim nie podzielić. Jest on wzruszający, ale trzeba mieć mocne nerwy. Ja oczywiście płakałam jak bóbr w trakcie oglądania i po. Jest to historia zainspirowana prawdziwym życiem, bo takie przypadki się zdarzają. Tam gdzie lekarze rozkładają ręce, gdzie współczesna medycyna jest bezradna, wygrywa miłość. Matka ma w sobie takie pokłady miłości, że przelewając ją na dziecko może nawet pokonać śmierć. To jest piękne!


sobota, 9 sierpnia 2014

Bycie mamą - cała prawda

Dzisiaj będzie bez owijania w bawełnę. Będzie cała prawda i tylko prawda, o tym jak to jest być mamą. Zacznijmy od tego, że w ciąży kobieta wyobraża sobie jak to będzie jak już urodzi, jak się będzie zajmować swoim dzieciątkiem, jak maluszek będzie się rozwijał, rósł, pokonywał kolejne etapy jak pierwszy uśmiech, pierwszy obrót itp. I ja oczywiście też tworzyłam sobie w głowie przeróżne wizje pod tytułem "Jak to będzie?". No i jak to jest? Bardzo daleko od wszelkich wyobrażeń ;) Rzeczywistość szybciutko zweryfikowała moje podejście do macierzyństwa. Oczywiście, nigdy nie myślałam, że dziecko będzie się tylko uśmiechać, nigdy nie zapłacze, będzie rozkoszne, bezproblemowe itd. Wiedziałam, że będzie płakać, że wymaga pracy i poświęcenia, ale nie oszukujmy się. Dopóki się tego nie poczuje na własnej skórze, żadne wyobrażenia nie sprostają rzeczywistości. Najtrudniejsze są pierwsze tygodnie. Dziecko przez pierwsze dni tylko je i śpi, po obudzeniu płacze na jedzenie i znowu śpi, a potem nagle coś mu się robi. Płacze coraz więcej, czasem nie chce spać, brudzi trzy pieluchy przy jednym przewijaniu, marudzi, wisi na cycku... Istny bałagan. I to z każdym dniem coraz większy. Matka w połogu, zmęczona, obolała, niewyspana, a dziecko się drze i to bez powodu. Najedzone, przewinięte, nie chce spać i płacze. Ręce opadają od noszenia, w głowie kłębią się myśli "oto właśnie przyzwyczajam je do ciągłego noszenia, będę miała przerąbane..." albo czasem coś jeszcze innego "jak nie przestaniesz płakać, to się wyrzucę przez okno" ;) Prawda jest taka, że jest ciężko. Zwłaszcza, że takiego malutkiego dzieciaczka nie ma czym zabawić bo jest jeszcze za mały. Często w takich chwilach ma się szczerze dosyć. Jest się przytłoczonym nadmiarem obowiązków, bezsilnością przy płaczu, rozchwianiem hormonalnym. Nie ma kiedy zjeść, odpocząć, odespać nieprzespanych nocy, a nieraz nawet skorzystać z toalety ;) Niektórzy właśnie wtedy decydują, że to pierwsze i ostatnie dziecko. A jak się potem zaczną kolki lub inne problemy z małym brzuszkiem? Człowiek się o ściany obija ze zmęczenia i bólu głowy. Średnio pocieszająca jest nowina "po trzecim miesiącu przejdzie" bo zaraz pojawia się komentarz uśmiechniętej znajomej mamusi: "Poczekaj, aż zacznie ząbkować". Oj tak... Jeszcze te wszystkie "dobre rady" wygłaszane przez babcie i ciocie. Zostawię to bez komentarza.
I tak lecą dni, tygodnie, miesiące i wiecie co? Nawet nie wiadomo kiedy wszystko się układa. Dziecko się zmienia, uspokaja, dzień zaczyna się układać. Każdy nowy dźwięk wychodzący z małych usteczek, każdy grymasik, uśmiech, machnięcie rączką czy nóżką, spojrzenie pełne ufności czy figlarne... to wszystko daje ogromną radość. Nagle zapomina się o wszystkich trudach, a dostaje się ogromną nagrodę w postaci nowego, małego człowieka, którego kocha się bez granic i choć nie raz jeszcze da on w kość i kolejne wyobrażenia zderzą się z rzeczywistością i spowodują niezły bałagan, bezsilność czy zwątpienie to i tak te problemy nie wygrają z prawdziwą, radosną stroną macierzyństwa. To naprawdę jest do zrobienia, trzeba przetrwać trudności i potem obierać nagrody, każdego dnia, i cieszyć się, że jest się mamą, bo to naprawdę niezwykłe doświadczenie.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Trochę refleksyjnie :)

W środę nasz mały chochlik skończy 11 tygodni. Zbliżamy się wielkimi krokami do ukończenia 3 miesięcy. Problemy z brzuszkiem odchodzą już w niepamięć, a Michaś z dnia na dzień robi się coraz bardziej kontaktowy :) Przepięknie się uśmiecha i gada do nas w sobie tylko znanym języku. Powoli zaczyna do niego docierać do czego służy rączka i chociaż nie umie jeszcze niczego złapać to zdarza mu się wyciągać dłoń w kierunku zabawki i zginać paluszki. Uwielbiam na niego patrzeć i dostrzegać jak szybko się rozwija. Polubił leżenie na brzuszku i nawet tak sobie usypia (oczywiście pod moją kontrolą). Stał się też dużo bardziej aktywny i wymaga od nas większej uwagi. Chce, żeby z nim być, uśmiechać się i mówić do niego. Dzień ma też już dosyć uregulowany, a w nocy śpi długo i spokojnie. Jest moim największym szczęściem. Gdy tak na niego patrzę, jak sobie śpi, gdy widzę jak urósł, to wspominam poród i pierwsze nasze wspólne dni. Michałek był wtedy taki malutki, na zmianę tylko jadł i spał. A i tak początki nie były łatwe, trzeba było się nauczyć życia z nowym człowiekiem. Teraz jestem niczym weteranka ;) Nic mnie nie zaskoczy, no chyba, że jakaś nowa umiejętność naszego synka, który rozwija się dosłownie z dnia na dzień. A ja? Spalam się dla niego. Poświęcam mu cały swój czas, każdą minutę. Wciąż wszystko robię dla niego i kompletnie nie interesuje mnie, że nie zdążę umyć głowy, czy pozmywać naczyń. Cała jestem dla niego, bo wiem, że mnie potrzebuje. I choć czasem padam ze zmęczenia na pyszczek, a w lustrze widzę potargane włosy i nieumalowaną twarz, to i tak pojawia się na niej uśmiech, a ja czuję się szczęśliwa. Ale to już zrozumie tylko matka ;)

poniedziałek, 14 lipca 2014

Dwa miesiące!

Dzisiaj Michałek kończy już dwa miesiące. Czas leci niesamowicie szybko. I maleństwo też szybciutko się rozwija. Coraz częściej podnosi głowę wysoko, leżąc na brzuszku, a trzymany na rękach utrzymuje ją już dość sztywno. Do tego przepięknie się uśmiecha, wodzi wzrokiem za zabawkami i zauważa kolorowe rzeczy, nie tylko te w kontrastach. Każdego wieczoru przed snem "rozmawia" z sówkami z ochraniacza na szczebelki i usypia przez to ponad godzinę później. No ale co zrobić? Jak mu zasłonię to się złości ;)
Poza tym mój chochlik jest złotym dzieckiem. Jeśli tylko nic go nie boli to praktycznie nie płacze. Czasem tylko marudzi gdy jest głodny lub śpiący. Potrafi nawet godzinę leżeć bez jednego kwęknięcia, uśmiechając się i machając łapkami i oglądając otaczający go świat :)

niedziela, 6 lipca 2014

Chochlikowe trudności życiowe

Ostatnio mieliśmy troszkę brzuszkowych problemów z naszym chochlikiem. Zaczęło się od pewnego rodzaju zaparć. Widać było, że synek się męczy. Płakał, napinał się... i nic. Gdy poszliśmy na szczepienie, które zniósł bardzo dzielnie, pani doktor przepisała nam lek. Niestety niewiele pomógł bo niby zaparcia minęły, ale maleństwo dalej płakało z bólu, a ten płacz rozdzierał mi serce. Po dwóch płaczliwych dniach poszliśmy do pediatry (przy szczepieniu był badany przez internistkę) no i widać było, że ta pani doktor lepiej się zna ;) Zbadała, zadała parę pytań i postawiła prostą diagnozę: bolesne wzdęcia. Przepisała nam inne leki i kazała przyjść na kontrolę po dwóch dniach. Pełna nadziei podałam Michałkowi nowe leki i czekałam. Pierwszy dzień był koszmarny. Michałek ciągle płakał, ostatecznie uspokoił się po espumisanie i serii bączków. Na szczęście noce przesypiał spokojnie i usypiał też na spacerach więc nie było aż tak źle. Drugi dzień był wspaniały, bo prawie bez płaczu, chociaż wieczorem pokazała się kolka. Ja byłam załamana. Bardzo przeżywałam tą jego chorobę. Okropnie było mi go szkoda i cierpiałam, że nie mogę mu w żaden sposób pomóc. Na dodatek chodziło mi po głowie widmo butelki... No bo może moje mleko mu szkodzi, może to nietolerancja laktozy albo inne świństwo i będę musiała pożegnać się z karmieniem piersią, które tak wiele dla mnie znaczy. Gdyby nie mąż, to psychicznie bym nie dała rady. Ale doczekaliśmy do kolejnej wizyty. Z maluszkiem było już ogólnie lepiej, a pani doktor zakazała mi nawet myśleć o przejściu na mm. Ostatecznie wciąż dajemy małemu leki, ale problem z brzuszkiem zniknął. Michałek jest pogodny i coraz więcej się uśmiecha, a co najważniejsze - nie cierpi. Odetchnęłam z ulgą. Wiem jednak, że jego problem jest powszechny wśród niemowląt do 3 miesiąca życia i trzeba to po prostu przeczekać. Więc czekamy. W piątek jeszcze wizyta kontrolna i zobaczymy czy odstawimy leki i co będzie dalej.

Ale mamy jeszcze jedno życiowe zamieszanie. Zaczęliśmy kilka dni temu 8 tydzień i w związku z tym Michaś zrobił się marudny i bardzo często woła cyca. Gdy go dostanie to tylko na nim wisi. Widać, że nie jest głodny, ale, że chce swoim chochlikowym zwyczajem possać i się poprzytulać. Gdy zabieram mu pierś to płacze, gdy odkładam go po odbiciu też wrzask. A co najlepsze to nie chce spać, a jak uśnie to się szybko budzi. Woli leżeć z szeroko otwartymi oczętami i oglądać świat :) Na szczęście przynajmniej przy tym nie płacze tylko grzeczniutko sobie leży. No więc co jest z moim maleństwem? Skok rozwojowy... Czyli kolejna trudność dla matki, którą trzeba przeczekać. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że każdy dzień to kolejne kroczki do coraz większego rozwoju i wspaniale jest to obserwować :)

niedziela, 29 czerwca 2014

Czas na zmiany :)

Skąd te zmiany? Sama nie wiem :) Może dlatego, że życie zmienia się diametralnie gdy w domu pojawia się maleńki skarb - dziecko. Skoro zmienia się życie to i blog o życiu musi nabrać innych barw. Mój na dodatek zmienił adres i nazwę, więc...

Witajcie w Chochlikowie :)

Chochlikowo, to takie miejsce gdzie ludzie żyli sobie kiedyś powoli i spokojnie i nagle, z ukrycia wyszło małe stworzonko i przekręciło świat do góry nogami. Takim stworzonkiem jest właśnie mój Michałek, którego pewnego razu nazwałam chochlikiem, i tak już zostało. A czemu tak go nazwałam? Bo gdy przystawiłam go kiedyś do piersi, bo bardzo płakał (a okazało się, że chciał się tylko pobawić, a nie jeść) to spoglądał na mnie takim śmiesznym chochliczym wzrokiem :) Stąd nowa nazwa bloga, która mam nadzieję trochę Was rozśmieszy i zaciekawi, pokazując nasze wesołe życie, które jakoś nagle przestało być takie spokojne, a zmieniło się w królestwo małego chochlika ;)

piątek, 27 czerwca 2014

Jakim jestem czytelnikiem?

No i zostałam nominowana przez Anetę z bloga Mama Filipka do wzięcia udziału w zabawie "Jakim jestem czytelnikiem?" No to zaczynamy:

1. Zamiłowanie do książek, takie prawdziwe pojawiło się u mnie dopiero w gimnazjum, kiedy to koleżanka namówiła mnie do wzięcia udziału w konkursie, dotyczącym Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz, organizowanym przez naszą bibliotekę szkolną. W konkursie miały być drużyny dwuosobowe no i padło na mnie. W ciągu kilku dni przeczytałam wszystkie części, które ukazały się do tego czasu i wraz z koleżanką zajęłyśmy pierwsze miejsce :) Przyznam się, że czytałam te książki pod ławką na fizyce, języku polskim i chemii oraz na w-fie gdy nie ćwiczyłam. Wtedy zrozumiałam jak fascynujący może być świat literatury :)

2. Częstotliwość czytania książek jest u mnie zmienna. Zależy od okoliczności i tego co aktualnie dzieje się w moim życiu. Teraz ze względu na to, że całym moim światem jest mój synek, to chwilowo książki odeszły na dalszy plan. Ale kombinuję już jak tu wrócić do dawnych nawyków, kiedy zawsze miałam jakąś książkę pod ręką.

3. Najlepsze co może być to chłodny jesienny lub zimowy wieczór, ciepły kocyk, w jednej ręce kubek z ciepłą herbatką z cytryną i w drugiej oczywiście książka :) Ubóstwiam takie chwile.

4. Moimi ulubionymi autorkami były zawsze Joanna Chmielewska i Dorota Terakowska, a poza tym lubię romansidła Nicolasa Sparksa ;) i wiele, wiele innych autorów. Tak naprawdę ciężko wybrać kilku.

5. Mam kilka ulubionych książek: "Klin" J. Chmielewskiej, Praktycznie wszystkie D. Terakowskiej, ale w szczególności "Tam gdzie spadają anioły" i "Poczwarka". Poza tym "Żona podróżnika w czasie" (również pod tytułem "Miłość ponad czasem") autorstwa Audrey Niffenegger oraz "Tato" Williama Whartona.

6. Ulubiony rodzaj? Oj ciężko powiedzieć. To zależy po co czytam ;) Jeśli dla poprawy humoru, dla, jak ja to nazywam, odmóżdżenia, czyli oderwania się od rzeczywistości to wybieram kryminały, romanse, nawet literaturę młodzieżową. Jeśli czytam "dla czegoś więcej" to króluje literatura teologiczna i duchowa, gdzie czytam przede wszystkim powieści o świętych, ale też poradniki duchowe. Nie stronię też od naszej polskiej klasyki. Aktualnie jestem w trakcie "Chłopów" i przymierzam się ponownie do trylogii Sienkiewicza, której nie doceniłam w latach szkolnych. No i z młodszych lat pozostało mi zamiłowanie do fantastyki, w której jednak nie przebrnęłam przez polską klasykę, czyli Sapkowskiego, no ale rządzi Tolkien ;)

7. Książek nie kupuję, a wypożyczam. Niestety przez to, że nie jestem zameldowana w mieście w którym mieszkam nie mogę wypożyczać tak jak zwykle. Obowiązuje mnie tu kaucja w wysokości 100zł. Chwilowo jednak nie mam kiedy wybrać się po jakieś czytadła :) U siebie, w rodzinnym mieście odwiedzałam bibliotekę co trzy dni. Zwłaszcza w wakacje, gdy potrafiłam przeleżeć cały dzień z książką. Nawet przy jedzeniu ;)
Są jednak książki które kupuje. Jeśli coś mi się naprawdę spodoba, to po prostu muszę to mieć ponieważ do ulubionych pozycji często wracam, dlatego mam na półce Terakowską czy Chmielewską czy np. "Żonę podróżnika w czasie".
Jeśli chodzi o literaturę duchową to owszem, kupujemy z mężem książki tego rodzaju, ponieważ uważamy, że warto do nich często wracać no i przydadzą się kolejnym pokoleniom ;)

8. Kiedyś upierałam się, że jak zaczynam czytać książkę to muszę ją dokończyć choćby nie wiem co. I dalej tak mi się zdarza, chociaż są dwie które odłożyłam. "Diabeł ubiera się u Prady" kompletnie mnie nie wciągnęła i jeszcze jakaś taka... chyba miała tytuł "Sędziowie" czy coś... nie pamiętam. Podchodziłam do niej 4 razy i nic. Klapa totalna. Ale to tylko te dwa przypadki.

9. Zdarzało mi się nie raz, że miałam zaczęte trzy książki naraz. Jedną w torebce, drugą na jeden humor, a trzecią na jakiś inny ;)

10. Co do ebooków... Przyznaję się, jestem gadżeciarą. Naciągnęłam tatę na czytnik i mam na nim kilka książek. Ponieważ nie męczę się przy czytaniu na czytniku tak jak przy czytaniu z komputera to często z niego korzystam. Jest to wygodne gdy gdzieś się wybieram i mogę mieć wszystkie trzy czytane naraz książki przy sobie ;) Oczywiście nie próbuję nawet porównywać ebooków do prawdziwych książek. Przekręcanie kartek, zapach farby drukarskiej czy zniszczonego, przesiąkniętego różnymi zapachami papieru ma w sobie ogromną magię, której niczym nie da się zastąpić.

11. No a teraz przerzucę się na literaturę dziecięcą ;)

No i to by było wszystko. Nominować nie mam kogo, ale zabawa była przednia. Super się czułam pisząc tę notkę. Dzięki Anetko! :)

czwartek, 19 czerwca 2014

To już 5 tygodni!

Niewiarygodne jak ten czas leci. W sobotę mój synek skończył miesiąc, a wczoraj minęło nam 5 tygodni. Ileż to się działo w tym czasie... Pierwsze dwa tygodnie były ciężkie, bo trzeba było się nauczyć dziecka i nowego życia. Potem maluszek zmieniał się z każdym dniem, żeby przez ostatnie dwa tygodnie pokazać, że świat interesuje go tak bardzo, że wcale nie ma zamiaru spać, tylko będzie leżał godzinami i się przyglądał na co się da. Próbował nawet walczyć ze zmęczeniem i zamykającymi się oczkami. Dziś nareszcie wrócił do dawnych nawyków i właśnie ucina sobie trzecią drzemkę. Każda taka drzemka to dwie godziny tylko dla mamusi ;) A potem głodomorek przysysa się do piersi. Chyba właśnie ma etap nagłego wzrostu bo potrafi zjeść z "trzech" cyców przy jednym karmieniu :D A co umie poza tym? Kręcić się w nocy w łóżeczku, tak, że czasem znajduję go ułożonego w poprzek :) Przekręca się z plecków na bok i odwrotnie. Leżąc na brzuszku umie przełożyć główkę na drugą stronę. Niestety nie znosi leżeć na brzuszku więc nie możemy za bardzo ćwiczyć tej umiejętności. Po prostu po chwili się złości i płacze, aż go potem trzeba bardzo przytulać, żeby się uspokoił. No i najważniejsze na co teraz czekam to pierwszy świadomy uśmiech. Wprawdzie usteczka już się do uśmiechu układają na mój widok, ale to takie jeszcze niepełne :) A najbardziej podoba mi się jak leżę obok niego, mówię coś, a w jego oczach widzę: "O, cycki przyszły!" I od razu język na wierzch. No cóż, typowy facet ;)

piątek, 6 czerwca 2014

14 maja 2014 - ten jeden wyjątkowy, przełomowy dzień :)

No i stało się. Naprawdę jestem mamą... Minęły już 3 tygodnie, a ja wciąż nie mogę uwierzyć. Patrzę na mojego synka i myślę jakie to wszystko niezwykłe i jak bardzo jestem szczęśliwa. I jak wyjątkowy był ten jeden dzień:

Zaczęło się w nocy z wtorku na środę (13 na 14 maja) o godzinie drugiej. Poczułam pierwsze skurcze pojawiające się co 10 minut. Nie do końca byłam pewna, czy to już to… Około 8 postanowiłam wziąć kąpiel. Wtedy skurcze się rozregulowały i w końcu zniknęły. Lekko zawiedziona położyłam się spać. Mąż jednak na wszelki wypadek wziął tego dnia wolne i został ze mną w pogotowiu. Po części byłam nawet zła, że to pewnie były tylko przepowiadacze i mąż zmarnuje dzień urlopowy… Ale zaczęło się… o 13-ej powróciły skurcze. Najpierw co 20 minut, potem co 15, co 10… Przy skurczach co 9 minut, około 16-ej mąż postanawia, że wiezie mnie do szpitala. Trochę się opierałam, ale w końcu uległam. Bóle krzyżowe męczyły mnie bardzo i chciałam się dowiedzieć czy to już to. Na izbie przyjęć na ktg złapały się dwa skurcze, rozwarcie 1,5 cm. Pani doktor powiedziała, że nie można jeszcze jednoznacznie stwierdzić czy te skurcze nie wygasną, a że mieszkam 10 minut od szpitala, odesłała mnie do domu, żebym „nie kwitła niepotrzebnie na porodówce”. No to wróciłam i miałam się obserwować… Skurcze jednak nie znikały, bolało bardzo i coraz częściej. Nie byłam w stanie liczyć czasu pomiędzy skurczami, ta robota spadła na męża. Pomiędzy skurczami usypiałam na siedząco, bo tylko w tej pozycji ból był znośniejszy. Przez ponad półtorej godziny skurcze były co 5-6 minut, a ja nie widziałam żadnego plamienia, wód płodowych, nawet czop nie odszedł. Dlatego nie mogłam uwierzyć w to, że to już się dzieje. Ciągle myślałam, że to przepowiadacze. Mąż się uparł i zawiózł mnie o 21 do szpitala. Tam na ktg było już wyraźnie widać, że coś się dzieje. Zmierzono mi biodra, usłyszałam: „idealne”. Rozwarcie 4 cm i decyzja: „przyjmujemy panią na oddział”… Z jednej strony ulga: nie odsyłają mnie, rodzę… z drugiej strony lęk: co teraz? Czy dam radę? Na jednoosobowej sali porodowej miła położna i wielkie łóżko. Podłączyli mnie do ktg, podali oksytocynę (nie wiem w sumie po co). Leżałam na boku i czekałam na kolejne skurcze. Mąż był ciągle przy mnie. Położna mnie zbadała i okazało się, że nie mam 4 cm rozwarcia tylko już 6. Lekarka musiała źle zmierzyć. W międzyczasie „przemiła” pani wypytywała mnie o jakieś szczegóły typu pierwsza miesiączka itp. Okropnie mnie to wkurzało, bo w czasie skurczu nie mogłam nic mówić, a babka miała przecież moją kartę ciąży, a i tak niecierpliwie domagała się kolejnych odpowiedzi na pytania. Na szczęście nie było ich dużo. Skurcze były coraz silniejsze. Położna kręciła się w pobliżu, ale dawała mi taką pewną przestrzeń prywatności. Mąż siedział przy mnie, trzymał za rękę, głaskał po głowie i uspokajał, zwłaszcza przy skurczu. Był dla mnie ogromnym wsparciem, a bolało coraz bardziej… Za każdym razem gdy czułam, że zbliża się skurcz, załamywałam się, że znowu będzie bolało. Ale o dziwo… dałam radę. W końcu usłyszałam od położnej: „jeszcze 3 skurcze i próbujemy przeć”. Zwyczajnie się na to ucieszyłam. Odliczałam… jeden skurcz, drugi i zaraz koniec. Minął trzeci skurcz, czułam już spore napieranie główki. W końcu dostałam „pozwolenie” na parcie. Byłam zmęczona, ale dawałam z siebie wszystko. Mąż, pomimo wcześniejszych ustaleń, że raczej przy samym parciu wyjdzie z sali, żeby nie zemdleć… został ze mną. Jeden skurcz, drugi… „bardzo ładnie pani Karolino” – słyszę – "już widać główkę". No i nareszcie o 23:05 usłyszałam płacz, mój wielki brzuch zniknął, przestało boleć… Położna wytarła mojego synka, dała mu 10 punktów i położyła go na mnie. Poczułam to małe ciałko na swoim brzuchu, potem na piersi jak natychmiast zaczął ssać. Nic mnie już nie interesowało. Łożysko wyszło w całości, podobno bardzo ładne. Miałam pęknięcie 2-go stopnia, więc męża wyproszono z sali, a mnie trochę zszywano. A ja tylko patrzyłam na mojego synka. Potem mieliśmy już czas tylko dla siebie. Mąż wrócił, uprzednio obdzwaniając wszystkich członków rodziny, i spędziliśmy mnóstwo czasu tylko we troje. Szczęśliwi. Ze szpitala wyszłam w sobotę, przyjechała moja mama (z drugiego końca Polski) i przez dwa tygodnie pomagała mi wszystko ogarnąć sama ciesząc się wnukiem.
  Mój synek jest grzeczniutki. Pięknie je, dużo śpi, prawie nie płacze. Wymarzone dziecko. No i oczywiście jest najpiękniejszy na świecie, a ja jestem najszczęśliwszą mamą :)

środa, 7 maja 2014

Ostatnie dni.

Za mną już 39 tygodni i 4 dni. Do terminu porodu zostały 3 dni, a ja wcale tego nie czuję :) Bardzo bym chciała, żeby synek już pojawił się na świecie i wydaje mi się, że psychicznie i jakoś podświadomie czuję, że to już zaraz się stanie, ale to pewnie tylko moje marzenia, a na spotkanie w dzieciaczkiem trzeba będzie jeszcze poczekać. Terminy według badań usg wahają się od 10 do 15 maja. Ale wiadomo, że te wszystkie daty są tylko orientacyjne. Na razie siedzę i czekam i zastanawiam się czy nie zgłosić się na ochotnika do mycia okien... w całym bloku :D Ale niestety, nie da się przyspieszyć. Wszystko musi pójść naturalnie :) Najważniejsze, że wszystko jest w normie, ciąża książkowa, a jak lekarz zobaczył zapis ktg, które miałam robione w poniedziałek to powiedział, że jest piękne i że chce takich więcej :) Zupełnie nie mam na co narzekać. Przez całą ciążę przeszłam leciutko, bez problemów... No dobra... W niedzielę uciekłam z kościoła, bo było mi słabo i musiałam wrócić do domu i się położyć. I tyle. A teraz się tylko uśmiecham, bo synek właśnie mi się w brzuchu rozpycha :) Już wiem, że to będzie bardzo żywe dziecko i nie da mi się nudzić :)

Mam nadzieję, że to już ostatni post pisany przed porodem. Ale tego nie można być pewnym. Za to pewne jest, że wkleję już ostatnie ciążowe zdjęcie mojego wystającego wanciołka ;)


poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Ależ to się ciągnie... ;)

Dwie kreseczki na teście były niesamowitym wydarzeniem, ale perspektywa 9-ciu miesięcy oczekiwania była trudna do zniesienia. Chociaż właściwie test wykonałam w drugim miesiącu więc czekania zostało osiem... ale i tak myślałam, że będzie mi się to okropnie dłużyć. Z przymrużeniem oka słuchałam opinii koleżanek i rodziny, że "zobaczysz jak Ci zleci"... No dobra, miały baby racje :D Zleciało bardzo szybko, najszybciej przy kompletowaniu wyprawki. Jednak teraz, gdy już wszystko gotowe, porozkładane, uprane i poskładane, a torba do szpitala leży spakowana to się zaczęło najdłuższe czekanie. Zaczęłam właśnie 39 tydzień, więc przynajmniej mam już pewność, że maluszek nie będzie wcześniakiem.  Lekarz po badaniu uznał, że powinno się wszystko w terminie zacząć. Termin mam wprawdzie wyliczony na 10 maja, ale ja sobie upatrzyłam albo 8 maja (dzień objawień św. Michała Archanioła) , albo 13 (objawienia w Fatimie) i tak się z Michałkiem umawiam. Zobaczymy co ona na to ;) Oczywiście te daty są wyjątkowe, ale nie jedyne i kiedy się nie urodzi to będzie wspaniale :) Chociaż coś czuję, że się trochę przenosimy. A to czekanie do terminu, a potem po terminie to najdłuższe czekanie w życiu. Nawet skurcze przepowiadające jakoś się słabo u mnie pojawiają. Mam wrażenie, jakbym w ogóle miała nie urodzić, bo nic nie czuję. Maluchowi jest chyba dobrze w brzuchu, ale ja mam już trochę dość tego rozpychania. Upatrzył sobie codziennie pomiędzy 21 a 22 walkę z miejscem w brzuchu. Naciska nóżkami, pupą i głową gdzie tylko się da, tak, że raz podskakuję a raz się zginam w pół. Dla niego to chyba zabawa, ale ja nie powiem, żebym się świetnie bawiła ;) No, ale przecież synkowi się wszystko wybaczy. Bardzo chciałabym już mieć go przy sobie. Czekam na skurcze jak na... ślub... :) Tak, do tego bym to porównała. Jeden z najszczęśliwszych dni w życiu. Najpierw czekałam na dzień ślubu, a teraz na dzień narodzin synka. I chociaż czasem nachodzą mnie myśli w stylu: "jak ja sobie poradzę?" które mnie troszkę przerażają, to czekam na to maleństwo i czekam i dlatego tak mi się to wszystko ciągnie i nie mogę wytrzymać, żeby do terminu doczekać :) No cóż, teraz już i tak bliżej niż dalej więc nic tylko się cieszyć :)

wtorek, 15 kwietnia 2014

9 miesiąc, czyli wicie gniazda, pakowanie torby i rocznica.

Witam w 9 miesiącu ciąży :) To już 37 tydzień, więc już niedługo moje maleństwo będzie na świecie. Z tego to właśnie powodu jakieś dwa tygodnie temu zaatakował mnie syndrom wicia gniazda. Początkowo trochę śmiałam się z tego określenia i uważałam, że to tylko wymysł, ale w pewien sposób i mnie to dotknęło. Miałam swoją wizję wyglądu mieszkania, szykowałam wszystko jak ptasia mama na przyjście na świat dziecka. Punktem kulminacyjnym okazało się dostarczenie przez kuriera wózka, potem komody, a parę dni później łóżeczka. No i się zaczęło. Najpierw pranie i prasowanie malutkich ubranek i układanie w nowej komodzie, potem jeżdżenie po mieszkaniu wózkiem, tylko dla frajdy, ale z pasażerem (ale o tym później ;) ) Następnym punktem stało się zapakowanie wszystkich rzeczy do torby szpitalnej i egzamin dla męża. Musiałam przecież biedakowi wytłumaczyć co jest czym, żeby mi zamiast podkładów poporodowych nie przyniósł pampersów czy coś ;) Bo oczywiście wszystko mi się do torby nie zmieściło, więc wzięłam wszystkie potrzebne rzeczy w częściach bo wiem, że w każdej chwili mąż mi doniesie co trzeba. A skoro już przy mężu jesteśmy to wspomnę przy okazji o tym, że w niedzielę obchodziliśmy pierwszą rocznicę ślubu :) I chociaż troszkę nam pogoda plany popsuła to i tak spędziliśmy razem wspaniały dzień. Jedną z atrakcji jaką sobie zafundowaliśmy była wizyta w Muzeum mydła i historii brudu... :) Wiem, dziwaczny pomysł jak na rocznicę, ale my nie jesteśmy tak do końca normalni ;) No i wynieśliśmy z muzeum wspaniałą pamiątkę, bo każdy z odwiedzających robi tam swoje własne mydełko. Nasze wyglądają tak:

No, ale wróćmy do mojego wicia gniazda ;) Ostatecznie wydaje mi się, że wypełnił się jego sens przy przemeblowaniu salonu. Oczywiście wszystko musiało być "po mojemu" Nie przyjmowałam żadnego sprzeciwu i choćby nie wiem co to wszystko miało stać właśnie tak jak sobie wymyśliłam. Mąż miał ze mną niezłą jazdę. Na szczęście ostatecznie okazało się, że moje rozstawienie mebli się sprawdza, daje wrażenie większej przestrzeni no i jest gdzie postawić wózek, żeby nie przeszkadzał. Sypialnia już z łóżeczkiem też została ustawiona według tego co ja chcę :) I wyszło dobrze. Wszystko się mieści, a ja się nie pożarłam z mężem. Uznaję wicia gniazda za udany proces ;)

Na koniec kilka fotek, cobym się mogła pochwalić co dla swojego szkraba przygotowałam ;)

1. To jest nasz wózeczek:


Jak widzicie, co zdjęcie to inny kolor ;) W rzeczywistości jest szary a dół gondoli w kropki :)

2. A to nasz pierwszy pasażer :D Co najdziwniejsze, wcale nie uciekał podczas jazdy :)
Przy kolejnej okazji pomagał przy pakowaniu torby do szpitala :D

3.Łóżeczko (w zestawie mamy jeszcze baldachim, ale nie jest potrzebny, bo do sypialni akurat słońce nie zagląda :) )


4. A to początek mojego dzieła. Kupiłam sobie drewniane pudełko na rzeczy do pielęgnacji maluszka, takie które muszę mieć pod ręką. Miało być obklejone, ale postanowiłam dopasować je do pościeli i tak pojawiły się na nim sówki :) Na razie pomalowałam tylko dwie ścianki. Reszta czeka, aż się więcej czasu znajdzie ;)



Aha, no i na koniec mój brzuszek. W kółko słyszę, że "jejku, jaki mały" ale taka już moja uroda :)